28.05.2015

4

- David? Brooklyn? Romeo? – powiedziałam zdziwiona ich widokiem – Co wy robicie w moim pokoju? I dlaczego Cruz idzie tu z walizką?
- Oj, siostra, nie marudź – cmoknął mnie w policzek niespełna szesnastolatek.
- Ja się pytam poważnie. Z domu mnie wyrzucacie, czy co?
- Oj tam. Od razu wyrzucamy – wyszczerzył się młodszy z braci.
- David? Czekam na wyjaśnienia – stałam oparta o ścianę z założonymi rękoma.
- Cat, spokojnie. My cię tylko ze sobą zabieramy na El Clásico – objął mnie ramieniem.
- Co?!
- No El Clásico. Taki mecz, w którym gra FC Barcelona i Real Madryt… - tłumaczył.
- Wiem co to jest El Clásico! – fuknęłam z oburzeniem – Czemu nie mówiliście nic wcześniej? A poza tym mecz dopiero za pięć dni.
- Tak, ale obiecałem Zizou, że go odwiedzimy. To jak? Sama się pakujesz, czy my mamy to zrobić?
- Och, dajcie to – wyrwałam Cruzowi walizkę i zaczęłam wrzucać tam najpotrzebniejsze rzeczy. Oczywiście nie mogłam pominąć najważniejszej, a mianowicie klubowej koszulki. Widząc, że ją chowam, Romeo skrzywił się.
- Eee, Cat, ale wiesz, że tata załatwił miejsca w sektorze VIP, ale tam będzie od zarypania madridistów?
- Myślisz, że mnie pobiją? – zaśmiałam się – Chłopcy, chyba mnie obronicie, co?
- Ciebie zawsze, siostra.

***
                O 15:20 wylądowaliśmy w stolicy Hiszpanii. Prosto stamtąd udaliśmy się do mojego apartamentu. Wujek zadzwonił do Vic, że wszystko jest dobrze, a potem jeszcze z kimś rozmawiał. Postanowiliśmy tego dnia nigdzie nie wychodzić. Skoczyłam tylko do spożywczego po zakupy. Przygotowałam im na obiadokolację farfalle di pollo. Zajadali, aż im się uszy trzęsły!
                Mimo wcześniejszej umowy co do wspólnego wieczoru, nie potrafiłam oprzeć się pokusie i tuż przed godziną siedemnastą ubrałam limonkową bluzę z napisem „¡Hola!”, najzwyklejsze jeansy i trampki, chwyciłam komórkę oraz portfel, po czym opuściłam mój apartament. Z okularami przeciwsłonecznymi na głowie ruszyłam na spacer. Podświadomie pokierowałam się w moje zdecydowanie ulubione miejsce w stolicy – tak zwany „kilometr zero”. W drodze rozmyślałam nad tym, ile znaczyło dla mnie to miasto. Nie wiedziałam nawet, że mogłam mieć w sobie tyle sprzecznych odczuć. Z jednej strony kochałam Madryt. To tutaj się urodziłam, wychowywałam. To tutaj oglądałam pierwsze mecze, to tutaj zawierałam pierwsze przyjaźnie, tutaj zaczynały się wszystkie moje związki. Tutaj też pierwszy raz płakałam, to stąd uciekłam po raz pierwszy w wieku zaledwie szesnastu lat. Pewnie pomyślisz sobie, że przecież to nic takiego, bo w końcu wiele nastolatek ucieka z domu w okresie buntu, lecz po kilku dniach wraca. Cóż, z pewnością masz rację, ale ja nigdy nie byłam zwykłą nastolatką. Moja rodzina była rozpoznawalna, więc musiałam mieć się poniekąd na baczności. Ale nie teraz o tym. Chodziło mi raczej o to, że ja nie uciekłam do kumpeli czy też chłopaka. Nie zwiałam też na kilka dni. O nie. Ja, Catalina Beckham Martinez miałam już po dziurki w nosie presji ze strony rodziców, dlatego też spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, zabrałam moje oszczędności i bez wielkiego namysłu wsiadłam po jednej z kolejnych kłótni na pokład… samolotu do Londynu. Wróciłam dopiero po ponad roku i to tylko dlatego, że dobijała mnie melancholijność Wielkiej Brytanii. To była moja ucieczka numer jeden. Zapytasz zapewne, czy wobec tego były kolejne? A i owszem. Były. Ale nie aż takie długie. Ostatnia dłuższa miała miejsce po tragicznej śmierci moich rodzicieli. Nie wytrzymałam i wyprowadziłam się do Collado Villalba. I tak oto moja historia zataczała koło. Znowu znajdowałam się w stolicy. Koniec końców zawsze lądowałam  z powrotem w paszczy lwa. Powracałam do królewskiego Madrytu. To miasto przyniosło mi tyle samo szczęścia, co smutku. Nigdy jednak nie byłam w stanie na dobre odciąć się od tego miejsca. Miało w sobie coś magicznego, co ciągnęło mnie do siebie za pomocą jakiejś niewytłumaczalnej siły. Przy każdej „ucieczce” do mojej głowy powracały słowa jednej z piosenek. Ten refren znałam na pamięć. Można rzec, że nauczyłam się go sercem, jak to mówią Anglicy. Leciało to tak:
“Ay me voy otra vez
Ahí te dejo Madrid
Tus rutinas de piel
Y tus ganas de huir
Yo no quiero cobardes
Que me hagan sufrir
Mejor le digo adiós
A tu boca de anis”
                Na dworze robiło się coraz ciemniej, a ludzi coraz mniej. Alejki poczęły rozświetlać się za pomocą latarni ulicznych. Usiadłam na krawędzi fontanny, przymknęłam oczy, zaciągnęłam się głęboko powietrzem i mimowolny uśmiech wypłynął na moje usta. Rozejrzałam się dookoła, lustrując otoczenie. Puerta del Sol – mój prywatny azyl. Uwielbiałam tu przychodzić od niepamiętnych czasów. Odwróciłam głowę i przyjrzałam się uważnie brązowemu niedźwiedziowi, który zachłannie pożerał owoce z drzewa poziomkowego. Ten stworek był dla mnie tym, czym Kubuś Puchatek dla reszty normalnego społeczeństwa. Kiedy zegar wybił osiemnastą, byłam pewna, że zaraz wokół mnie pojawią się zakochane pary, które nader często umawiały się na randki właśnie na tym placu. Dotarło do mnie, jak bardzo brakowało mi tego miejsca. Jak bardzo tęskniłam za Madrytem, jednakowoż nie byłam w stanie tak po prostu tutaj wrócić. Nie po tym wszystkim. Do domu rodziców nawet nie zajrzałam, żeby się upewnić, czy jeszcze w ogóle stał. Nie mogłam nic na to poradzić. Dla mnie było jeszcze za wcześnie. Może kiedyś, ale nie teraz. Jednak byłam pewna jednego – musiałam się cieszyć tym tu i teraz. Jeszcze jedna kwestia nie ulegała negocjacjom. W listopadzie musiałam wziąć udział w La Almudena. Jeszcze nigdy nie opuściłam tej imprezy. Kiedy byłam w Anglii, specjalnie przyjechałam na dwa dni, żeby móc się zabawić. Z tą myślą podniosłam się i powędrowałam wzdłuż licznych lokali. Moja wewnętrzna, starożytna Kastylijka poruszyła się niebezpiecznie w okolicach Casa Labra. Nie myśląc wiele, postanowiłam zaspokoić tę niesforną wojowniczkę i weszłam do restauracji. Zamówiłam to co zawsze, czyli besugo al horno i obowiązkowo kufel piwa San Miguel. Po tylu latach podróżowania i próbowania kuchni całego świata musiałam nieskromnie przyznać, że najlepsza na świecie była kuchnia hiszpańska. Nie żebym była jakąś wielką patriotką czy coś, ale te smaki… To było po prostu to i już. To była część mnie. I znowu odezwało się to moje piekielne, latynoskie „ja”. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zaciągnęło mnie ono w czeluści  Argüelles. Nie mogłam sobie pozwolić na nocne balangi, kiedy w domu miałam chłopaków. „Latynoska” musiała poczekać jeszcze trochę. Ale to wytrwała i twarda sztuka. Da radę i w końcu postawi na swoim. A potem, ja, biedna Catalinka, będę się męczyć z ogromnym kacem i zakwasami po nocy dzikich tańców. Ale co poradzić? W końcu pochodzę z Hiszpanii, nieprawdaż?
                A tak powracając do mojego pochodzenia, to naprawdę miałam czasami przerąbane. Czułam się, jakbym miała rozdwojenie jaźni. Poniekąd byłam poukładaną, miłą, mądrą, uczynną i słodką Brytyjką, ale z drugiej strony do głosu często też dochodziła sukowata, wredna, uparta i nieprzebierająca w słowach Latynoska, do której przynajmniej z wyglądu było mi o wiele bliżej. Jaki wniosek? Pozory to tylko pozory. A z Cataliną Bekham Martinez nie warto zadzierać. Nigdy.

***
                Nazajutrz chłopcy zostali w mieszkaniu, bo chcieli oglądać powtórkę jakiegoś meczu, który mieli rzekomo przegapić. Nie wiedziałam, czy mówili prawdę, czy po prostu chcieli pograć sobie w FIFĘ. W domu mama im na to nie pozwalała, a u mnie mieli wszystkie części tej cudownej gry. Między innymi dlatego tak uwielbiali mnie odwiedzać w Madrycie. W sumie moja przeprowadzka była im na rękę. Z kolei ja i David wybraliśmy się na przejażdżkę, jak nazwał to mężczyzna. Ubrałam czarny zestaw od ALEXANDRA WANGA, składający się z rurek, luźnego topu i koszuli w kratę. Zarzuciłam na nogi ADIDASY z biało-czarnym nadrukiem i chwyciłam wielką torebkę. 
Moje długie do pasa pofalowane blondwłosy pozostawiłam rozpuszczone. Zawsze byłam brunetką, ale jakiś czas temu spróbowałam zmian. Nie było aż tak źle. Ale chyba wrócę do poprzedniego koloru… Mniejsza z tym…
                Zgarnęłam ze stolika kluczyki i zeszliśmy na dół na parking. David marudził mi trochę, że nie chciałam dać mu poprowadzić mojego Audi S Line Quattro, ale w końcu przyjął moje tłumaczenia, że przecież on był przyzwyczajony do lewostronnego ruchu ulicznego… Stwierdził więc, że poda mi docelowy adres naszej wyprawy. Jakież było moje zdziwienie, kiedy kazał mi podjechać pod Santiago Bernabéu. Zaparkowałam przed stadionem i siedziałam, tępo wpatrując się w fasadę stadionu. Nie miałam pojęcia, czemu tu przyjechaliśmy.
- No nie siedź tak. – poklepał mnie po dłoni, która nadal była zaciśnięta na skórzanej kierownicy – Zinedine się ucieszy.
- Nie mogliśmy się z nim spotkać gdzieś na mieście? – jęknęłam.
- Nie. – pokazał mi język – Chodź, księżniczko – wysiadł z auta, więc zrobiłam to samo.
- David, myślałam, że już z tym skończyłeś – zarzuciłam mu.
- Zawsze będziesz moją księżniczką. – objął mnie troskliwie ramieniem i cmoknął w skroń – A teraz chodź, bo ten łysy Francuz jest bardzo, ale to bardzo niecierpliwy.
                Weszliśmy do środka i od razu pokierowaliśmy się do biura trenera drugiego zespołu. Zawsze dziwiło mnie to, że mężczyzna wolał mieć swoją siedzibę tu, a nie bliżej stadionu, na którym trenował jego zespół. Ale cóż. Może to przez sentyment do tego budynku?
                Bekham delikatnie zapukał i nie czekając na znak, wszedł do środka. Panowie natychmiast podali sobie ręce i serdecznie się przywitali. Widać było, że długo się nie spotykali. Były pomocnik uśmiechnął się do mnie uroczo i rozłożył ręce. Nie czekałam długo i z radością wpadłam w jego objęcia. Był dla mnie niczym wujek.
- Jak ja cię dawno nie widziałem, królewno. – położył dłonie na moich ramionach i dokładnie mnie zlustrował – Postarzałaś się – zaśmiał się.
- Zizou – pacnęłam go w ramię.
                Usiedliśmy i wypiliśmy po kawie, rozmawiając przy tym o przeróżnych rzeczach. Przyznałam, że przeprowadzam się do Barcelony. Cóż, Zidane nie był tym pomysłem zachwycony, ale obiecał, że mnie odwiedzi i pomoże przy znalezieniu pracy. Zawsze mogłam na niego liczyć. Jako zatwardziały madridista wolałby, żebym kibicowała jego drużynie, ale tak samo jak Becks szanował mój wybór. Wiedział, że to przychodzi samo i nie można niczego na nikim wymuszać, bo nie miałoby to najmniejszego sensu.
- Dobra, no to chodźcie – wyciągnął nas z biura.
- Ale dokąd? – zapytałam nieco zdezorientowana. Nic nie odpowiedział, tylko spojrzał porozumiewawczo na Davida i uśmiechnął się szeroko. Zorientowałam się, co kombinowali dopiero, kiedy moje nogi znalazły na równiusieńkiej murawie. Stanęłam jak wryta, widząc trenujących Los Blancos. Popatrzyłam na dwóch „emerytów” spod byka i głośno westchnęłam. Nie trwało to jednak długo, bo poczułam, że traciłam grunt pod nogami. Rozejrzałam się i dostrzegłam dwie uśmiechnięte twarze. Ci poryci piłkarze zanieśli mnie na środek boiska!
- Ej, no. – szturchnął mnie brunet – Nie obrażaj się – zrobił smutną minkę.
- Casillas, ja cię kiedyś zabiję – pogroziłam mu palcem, po czym go mocno przytuliłam.
- A ja?
- Oj, Karim, cierpliwości – zachichotałam, kiedy wyrwał mnie z uścisku bramkarza i wtulił się w moją szyję.
- Brakowało nam tu ciebie, Słonko – przyłączył się do nas Sergio.
- Czy wyście poszaleli?! – wydarł się Ancelotti, ale po chwili zauważył, co wywołało takie poruszenie wśród zawodników – Dobra, kwadrans przerwy.
- Królewno, my z Becksem idziemy na piwko. – rzucił Francuz – Panowie, tylko mi tu jej krzywdy nie zrobić!
                Zizou zaśmiał się wniebogłosy. Popatrzyłam na niego ostro, a on tylko pokręcił z rozbawieniem głową. Poklepał kumpla po plecach i po chwili nie było już po nich śladu. Popatrzyłam na słoneczne niebo i zagapiłam się na chwilę, co momentalnie wykorzystał Iker. Wziął mnie na ręce i zaniósł do bramki.
- Tobie nigdy się nie znudzi, co? – spytałam.
- Przynajmniej on sobie trochę więcej pobiega – powiedział wskazując na Portugalczyka.
                Pędził w naszą stronę i uśmiechał się szeroko. Normalnie jakby zobaczył jakiegoś anioła, a nie mnie. Odwzajemniłam uśmiech i już po chwili go przytulałam. Cmoknęłam delikatnie jego policzek, na co on tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Co cię tu sprowadza, Skarbie?
- El Clásico, matołku – pchnęłam palcem jego klatkę piersiową.
- Mmm, wystąpisz w mojej koszulce? – poruszył zabawnie brwiami, a ja delikatnie przekrzywiłam głowę – Dobra, wiem. Marzenie ściętej głowy.
                Ramos i Benzema zaczęli paplać i wypytywać mnie dosłownie o wszystko. No ja rozumiałam, że nie widzieliśmy się od pół roku, ale bez przesady! Jak dwie przekupy na targu. Starałam się być mimo wszystko miła i dzielnie to znosiłam. Jednak kątem oka zauważyłam, że Ronaldo się wyraźnie niecierpliwił.
- Wiesz, mamy kilku nowych zawodników – wyszczerzył się Sergio.
- No właśnie. – wtrącił się Cristiano – Trzeba cię im przedstawić, bo stoją tam jak jakieś osły i nawet nie wiedzą, kim jesteś. – mrugnął do mnie, po czym złapał za nadgarstek i pociągnął z powrotem na środek murawy. Zagwizdał na chłopaków i zaczął przemówienie – No chłopaki. Część z was pewnie już zna naszą śliczną koleżankę… Pepe, nie śliń się! – zwrócił się do kolegi z reprezentacji - Ona cię nie lubi! No… Tak więc, część z was już ją zna, a reszta właśnie ją pozna. – uśmiechnął się uroczo i położył swoją dłoń na moim biodrze – Panowie, to jest Catalina. – przyciągnął mnie mocniej – Bratanica Becksa i oczko w głowie Zizou. A co najważniejsze, i radzę to sobie zapamiętać dokładnie, - pogroził palcem - moja przyszła żona.
- A ten znowu swoje – westchnął Karim.
- No to ten, - zachichotałam delikatnie – Cat jestem. A ty – pokazałam na CR7 – masz szczęście, że wujków tu nie ma, bo za tego Becksa i Zizou to by ci się nieźle dostało.
- Wiem. – spoważniał – David mnie przeraża.



*****

CZYTASZ = KOMENTUJESZ

Podrzucam kolejny rozdział do oceny.
Trochę mnie martwi mała ilość komentarzy, ale cóż... :/
Co do samego opowiadania to ono się właśnie rozkręca.
Od teraz będzie już tylko ciekawiej.
Zaznaczam, że to opowiadanie będzie zupełnie inne niż moje poprzednie.
Pomysł na nie rodził się w bólach i początkowo miało wyglądać zupełnie inaczej.
Przede wszystkim inny miał być główny bohater.
Mam jednak nadzieję, że to w obecnej formie przypadnie Wam do gustu. :)
Buziaki <3

13.05.2015

3



- I jak? Bolało? – zapytał z troską emerytowany piłkarz, przyglądając się napisowi na wnętrzu mojego prawego nadgarstka. Nie był to mój pierwszy tatuaż, ale on, jak zawsze zresztą, panikował.
- Dało się wytrzymać. – zaśmiałam się – Zresztą ty chyba powinieneś wiedzieć najlepiej, no nie? Ile ty masz w ogóle tatuaży?
- Duuużo. – poczęstował mnie uśmiechem – A co to właściwie znaczy? – zmarszczył brwi. Czasem wkurzało go to, że nie znał tylu języków, iloma ja potrafiłam się posługiwać. Cóż, sam był sobie winien. Było mnie nie posyłać na te różne kursy.
- „Tudo passa” po portugalsku oznacza „wszystko przemija”.
                Po tej krótkiej wymianie zdań poszłam się położyć. Umyłam się i założyłam szarą piżamkę-kombinezon.
 Przykryłam się kołdrą, kiedy usłyszałam podniesione głosy. Na parterze najwyraźniej ktoś się kłócił. Pewnie bym nie zeszła, ale usłyszałam Brooklyna. Czym prędzej zerwałam się z posłania i zbiegłam po schodach.
- Vic, David? Co się dzieje? – stałam ze skrzyżowanymi rękami i przyglądałam się moim gospodarzom.
- Co się stało? Gówniarz znowu przyniósł pałę z portugalskiego! – krzyknął mężczyzna – Zapomnij o wyjeździe na mecz. Nie ma takiej opcji, dopóki nie poprawisz ocen!
- Ale on ma to tylko na zaliczenie – tłumaczyła syna projektantka.
- Mhm, ale jak tak dalej pójdzie, to on tego nie zaliczy! – darł się.
- Ej, David, spokojnie. – potarłam jego ramię – Ile masz czasu na poprawę? – zwróciłam się do załamanego nastolatka.
- W piątek mam pierwszą poprawę. A jak ją zaliczę, to potem dogadamy termin pozostałych… - fuknął.
- No to ja mam pomysł. Ale David, żadnych szlabanów, ok? Bo nauka pod presją nie wychodzi na dobre.
- No niech ci będzie. Co to za pomysł? – podrapał się po głowie.
- Posiedzę tu jeszcze trochę, dopóki nie znajdę mieszkania w Barcelonie, więc poduczę młodego. Co ty na to?
- Siostra, kocham cię normalnie – pobiegł do mnie, złapał w pasie, podniósł i zaczął się ze mną kręcić w kółko.
- Poczekaj… - zaczęła Posh – Barcelona?
- A… No tak… Zapomniałam wam powiedzieć… Mieszkanie w Collado Villalba sprzedaję, to w Madrycie sobie zostawię, ale nie chcę na stałe wracać do stolicy. Tak więc zdecydowałam, że przeprowadzę się do Barcelony. Znajdę tam sobie jakieś zajęcie. Ale póki co, pouczę młodego.  A teraz, - cmoknęłam kuzyna w policzek – do łóżek i spać – zaśmiałam się.
- Tak jest, señorita – zasalutował mi jego ojciec.

***
                Kolejne dni mijały mi na zakupach, zabawach z chrześnicą, ocenianiu projektów cioci i nauce z Brooklynem. Był bardzo pojętnym uczniem, więc wywnioskowałam, że po prostu nie chciało mu się uczyć zaliczeniowego przedmiotu. Na swoim przykładzie uświadomiłam mu jednak, jak ważna jest nauka chociaż podstaw języka obcego. Zaproponowałam także, że zawsze mu pomogę, jeśli będzie miał jakikolwiek problem.

***
                Na koncert Rity założyłam różowy zestaw od MOSCHINO i jasne sandałki na szpilce.
 Jak na Londyn i początek października było naprawdę ciepło. Upięłam włosy, zrobiłam make-up i już po godzinie siedziałam przed samą sceną, a obok mnie miejsce zajmował najstarszy syn Bekhamów. Uparł się, że ze mną pójdzie. Nie miałam wyjścia, bo zaliczył poprawkę. Należała mu się jakaś nagroda. A skoro tak bardzo chciał iść z nami…
- A teraz, kochani, - odezwała się po kilku utworach piosenkarka – chciałabym zaprosić na scenę moją przyjaciółkę. – uśmiechnęła się szeroko – Cat, mam nadzieję, że znasz teksty moich piosenek. No już, chodź tu albo Brooklyn cię przyprowadzi – pokazała ręką.
- Ora, ja cię zabiję – wysyczałam do jej ucha, kiedy podawała mi mikrofon.
- A tak na marginesie, ona twierdzi, że nie potrafi śpiewać. Zaraz sami ocenicie, że kłamie w tej kwestii. No dobra, gotowa? – zapytała mnie – Posłuchajcie, ta śliczna dziewczyna niedawno rozstała się z facetem, więc jest wolna, panowie… - zaśmiała się – Ale niech mi tylko ktoś spróbuje ją skrzywdzić. – pogroziła palcem – No to teraz skoro jesteś młoda, jesteś singielką i jesteś sexy, zupełnie tak jak ja, to chyba już wszyscy wiedzą, co zaśpiewamy – kiwnęła na muzyków i zaczęła śpiewać:
Tired of sitting here in my room
Waiting for you to change
With my dress and my lipstick on
You should see it on me
It's such a shame
But I know about the girl you called
The one from the park with the pink heels on
We're damaged, uneven
Broken, I'm leavin'
I'm way too fly for that, yea

I won't sit back if you want my love
You act like my love is not enough
Don't make me erase you from my phone
Cause I can always go out alone
Who says you were the first and last
I look in the mirror, know what I am
They say a love can lead you blind
Well not these eyes of mine

Dołączyłam do niej przy refrenie, cały czas tańcząc:
So I don't even care
Got my hands in the air
Gonna fill my tank and go
Me and all my girls gonna run around town
We can do whatever we want
Cause I'm young, single and sexy
I'm young, single and sexy
London to New York City
I'm young, single and sexy

Druga zwrotka należała w całości do mnie, ale starch już mnie opuścił:
He'll be lonely on a Friday night
And that's just what he gets
I been calling him, calling all day
Yet he still hasn't called me yet
And when he does it will be too late, you know
I'll be at the party hanging with my mates
Who am I to sit at home
I'm too busy to wait
I'm way too smart for that

I won't sit here and go back and forth
Don't act like it's okay you just got caught
Constructors can't build this bridge back up
This is how it ends you're outta luck
Who said you were the first and last
I look in the mirror I know what I am
They say a love can lead you blind
Well not these eyes of mine
Blondynka podeszła do mnie, objęła ramieniem i podskakując, dalej wyśpiewywałyśmy kolejne wersy utworu:
So I don't even care
Got my hands in the air
Gonna fill my tank and go
Me and all my girls gonna run around town
We can do whatever we want
Cause I'm young, single and sexy
I'm young, single and sexy
London to New York City
I'm young, single and sexy

Now I can dance when I wanna
Clap my hands when I wanna
No one can say come home
Out all night long, oh yea
And I will not be bothered
If I wanna party till tomorrow
I'm sexy and free
That's how it should be
So come on, come on and do it with me oh

So I don't even care
Got my hands in the air
Gonna fill my tank and go (Fill my tank and go)
Me and all my girls gonna run around town
We can do whatever we want
Cause I'm young, single and sexy
I'm young, single and sexy (Oh, oh)
London to New York City
I'm young, single and sexy (I don't even care)

So I don't even care
Got my hands in the air
Gonna fill my tank and go
Me and all my girls gonna run around town
We can do whatever we want
Cause I'm young, single and sexy
I'm young, single and sexy
London to New York City
I'm young, single and sexy 

***
                Mecz miał zacząć się już za dwie godziny, a ja nadal nie miałam pojęcia w co się ubrać. Stałam tak więc przed wielką szafą, owinięta jedynie ręcznikiem. Przygryzałam nerwowo usta, gdy do mojego pokoju niespodziewanie wpadł istny huragan. A mówiąc huragan, miałam na myśli Ritę, która uparła się, że pójdzie z nami.
- Kicia, no… - marudziła – Załóż jakąś fajną kieckę. W końcu idziemy na mecz i…
- No właśnie, Rita, mecz. A jeśli nie wiesz, co znaczy to słowo, to pozwól, że przytoczę ci jego definicję. – sięgnęłam po słownik i znalazłam odpowiednią literkę, po czym teatralnie odchrząknęłam – „Mecz: spotkanie sportowe rozegrane między pojedynczymi zawodnikami lub dwiema drużynami.” A jako, że jest to wydarzenie sportowe, to chyba oczywisty jest strój sportowy – zawzięcie tłumaczyłam.
- Chodziło mi o to, że jak idziemy na mecz, to możemy spotkać tam jakiegoś piłkarza…
- Wiesz, nikomu nie mów, ale na pewno będzie tam co najmniej dwudziestu dwóch na murawie i jeszcze kilku na ławce rezerwowych. Ale ciii. – przyłożyłam palec do ust – Nikt nie może się o tym dowiedzieć – zrobiłam poważną minę.
- No przecież nie o to mi chodziło… - jęczała – Eh… Robisz ze mnie idiotkę – naburmuszyła się.
- O, ludzie… - westchnęłam – A może być to? – pokazałam jej wieszak, a kiedy pokiwała głową, założyłam dresową, kolorową mini w printy z metką ADIDAS ORIGINALS projektu Mary Katrantzou.
Dorzuciłam do tego slip-ony w galaktyczny wzorek marki JIMMY CHOO. Blondynka splotła mi francuski warkocz i zrobiła lekki jak na jej możliwości makijaż. Kiedy zeszłyśmy do salonu, chłopcy aż zagwizdali na mój widok.
- Przymknijcie się. – pogroziłam im palcem, a potem przeniosłam go na sprawczynię zamieszania – Nigdy więcej nie idziesz z nami na mecz.
                Spotkanie było dosyć ciekawe. Zresztą zawsze tak było, kiedy grały ze sobą dwa londyńskie giganty. Ku mojej uciesze mogłam zobaczyć nowe nabytki obu drużyn. Chociaż nie ukrywałam, że wolałabym, by zostali w poprzedniej drużynie. Mimo wszystko oglądanie Fàbregasa i Sáncheza dawało mi mnóstwo frajdy. Eh, ile ja bym dała, żeby znowu założyli te bordowo-granatowe trykoty i biegali z naszym herbem na piersi… Ale nie, bo ten idiota Zubizarreta musiał pozwolić im odejść…



CZYTASZ=KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ

No i co ja mam napisać, hm?
Chyba tylko jedno wielkie PRZEPRASZAM. :/
Rozdział kiepski, wiem o tym, ale to ten z rodzaju "przejściowych".
Mogę jednak obiecać, że od przyszłego rozdziału zacznie się dziać.
I pojawi się też główna męska postać, że się tak wyrażę.
No to nie pozostaje mi nic innego,
jak zaprosić Was na kolejne rozdziały.
Buziaki <3

4.05.2015

2


- David? Bardzo jesteś zajęty teraz? – mówiłam do telefonu.
- Nie, a czemu pytasz?
- Bądź za 3 godziny na Heathrow.
- Co? Co to ma znaczyć?
- Przyjedziesz po mnie czy nie? – niecierpliwiłam się.
- Przyjadę, przyjadę, ale jestem trochę zdziwiony. Nie wiedziałem, że…
- Ja też nie wiedziałam. – przerwałam mu – Do zobaczenia na lotnisku.

***
                Podróż do domu Beckhamów spędziliśmy w ciszy. Ja nie miałam ochoty się wygadać, z kolei wujek wiedział, że coś było nie tak, ale wolał sam nie naciskać. Doceniałam w nim to, że co by się nie stało, starał się nie wtrącać nosa w nieswoje sprawy, ale jednocześnie dawał mi do zrozumienia, że zawsze stanie za mną murem. Oni traktowali mnie jak córkę, nie jak bratanicę. Nigdy nie pokazali, że jestem dla nich mniej ważna niż Brooklyn, Romeo, Cruz czy Harper. Całą siódemką stanowiliśmy rodzinę, która wspierała i dbała o siebie nawzajem na każdym kroku. Znalazłam w nich oparcie, którego nigdy nie dostałam od rodziców. Dla nich liczyła się tylko praca. Widywaliśmy się bardzo rzadko, ale w sumie nie przeszkadzało mi to. Bardziej byłam przywiązana do Beckamów niż do własnych rodzicieli. Ot paradoks!

                David wziął walizkę i zaniósł do mojego pokoju, a ja bez zbędnych ceregieli rzuciłam się z płaczem w ramiona Victorii. Kobieta mocno mnie przytuliła i głaskała uspokajająco po włosach. Jeszcze kilka razy pociągnęłam nosem i otarłam wierzchem dłoni słoną substancję zalegającą na moich policzkach. Uśmiechnęłam się delikatnie, kiedy na moje kolana zaczęła się wspinać Harper. Szybko ją podniosłam i ucałowałam. Trzylatka wbiła we mnie swoje duże oczka i nawijała sobie na palec moje włosy. Posiedziałyśmy tak chwilkę, aż małej nie zachciało się spać. Ciocia poszła ją położyć, a ja, korzystając ze sposobności, ukryłam się w moim azylu. Ubrałam jasnoszare dresy i czarną koszulkę z Adidasa z motywem pokoju. Związałam włosy i skoczyłam na łóżko.
                Kiedy tak sobie leżałam z zamkniętymi oczami, ktoś nieśmiało zapukał do drzwi i wszedł do środka, nie czekając na jakikolwiek sygnał pozwolenia. Byłam pewna, że to któryś z moich kuzynów. Oni nigdy nie czekali na pozwolenie, ale po licznych upomnieniach, nauczyli się przynajmniej pukać.
- Cat, przyniosłem ci gorącą czekoladę – rzucił cichutko nastolatek.
- A z pianką? – uśmiechnęłam się, nadal nie otwierając oczu.
- No jasne. Przecież wiem, jak to uwielbiasz. – zaśmiał się – Mogę?
- Pewnie, chodź – poklepałam miejsce koło siebie. Piliśmy gorący napój w milczeniu, ale coś trzeba było z tym zrobić.
- Powiesz mi co się stało? – zapytał, odstawiając puste naczynia na stolik.
- Młody, nie chcę cię obarczać moimi problemami. Poza tym pewnie i tak wypaplałbyś rodzicom.
- Ja? – pokazał palcem na siebie – Ja? – pokręcił głową i opadł na posłanie – No dobra, jak nie chcesz mówić to nie mów. Chodź, przynajmniej cię przytulę – zagarnął mnie ramieniem tak, że leżałam wtulona w jego tors.
- Oj, Brooklyn, Brooklyn. Będziesz kiedyś wspaniałym mężem – zachichotałam.
- Wiem, siostra, wiem. To dowiem się w końcu, komu mam przywalić? – popatrzył na mnie poważnie.
- Szkoda fatygi, braciszku.
- Na długo u nas zostajesz? – gładził mnie po plecach.
- Jeszcze nie wiem. Ale jak wrócę to do Madrytu. Mieszkanie w Collado Villalba wystawiłam na sprzedaż. Nie mam zamiaru tam wracać – westchnęłam.
- Myślałem, że do stolicy Hiszpanii też nie chciałaś wracać… - był wyraźnie zdziwiony.
- Jak na razie nie mam wyjścia. – uśmiechnęłam się – Ale nie bój się. Już ja coś wykombinuję.
- Nie wątpię. A, słuchaj, bo tak się zastanawiałem… Piątego jest mecz Arenal-Chelsea. Pójdziesz z nami?
- Z nami czyli?
- No idę ja z Cruzem i Romeem. No i z ojcem oczywiście.
- Jeśli myślicie, że założę którąś z tych okropnych koszulek…
- Spokojnie. Nie mam zamiaru namawiać cię do złego – zarechotał.
- Ok. Pójdę. Ale ty stawiasz coś do picia.
- Piwo?
- Niepełnoletni jesteś. Sprite wystarczy – pacnęłam go przyjaźnie po brzuchu.
- Dobra, to ja lecę, bo zaraz będziesz miała gościa. – popatrzyłam na niego jak na kosmitę, więc dodał – Ojciec był tak przerażony twoim stanem, że natychmiast zadzwonił po Ritę.
                Jęknęłam w duchu i nakryłam się poduszką. Kochałam Ritę jak siostrę, ale wiedziałam, że będzie chciała ze mnie wszystko wyciągnąć. A co najgorsze byłam pewna, że jej się to uda. Chociaż nie mogłam mieć jej tego za złe, bo w końcu sama tak robiłam, kiedy na przykład rozstała się z Robem czy Calvinem. Swoją drogą zerwanie z producentem muzycznym bardzo przeżyła, co zaowocowało moim dwumiesięcznym pobytem w Londynie. Ale mniejsza z tym. Po kilku minutach na łóżko skoczyła blondyna, czym mnie nieźle przestraszyła.
- No hej, kicia – cmoknęła mnie w policzek.
- Walnięta jesteś, wiesz? – odrzuciłam poduszkę na bok.
- Ale i tak mnie kochasz. – pokazała język, więc odwdzięczyłam jej się tym samym – Dobra, gadaj co jest, bo to nie jest zbyt normalne, żeby David Beckham wyciągał mnie ze studia nagraniowego. A jeszcze dziwniejsze jest to, że Brooklyn robi mi czekoladę i prosi, żebym wyciągnęła od ciebie adres tego gościa, któremu ma wpieprzyć. – popatrzyła na mnie wyczekująco – No to czekam na wyjaśnienia.
                Wzięłam głęboki wdech i powiedziałam jej wszystko po kolei. Tak jak było. Nie ominęłam nawet najmniejszego szczegółu. Pod koniec zebrało mi się na łzy.
- On mnie uderzył, Rita. Rozumiesz?
- Ciii, kicia. Od początku mówiłam ci, że ten cały Jack to niewypał. Nie zasługiwał na ciebie. I wiesz co? Mam pomysł – trajkotała, tuląc mnie do siebie.
- Jaki? – mruknęłam.
- Taki, że nie będziesz tu leżeć bezczynnie, tylko idziesz jutro ze mną do studia, a w sobotę jedziesz ze mną na koncert.
- Nie mogę. W niedzielę idę z chłopakami na mecz – próbowałam się wymigać.
- Możesz. W sobotę ty ze mną na koncert, a ja w niedzielę z wami na mecz. – podniosła się z łóżka – Wszystko postanowione. Przyjadę jutro po ciebie o dziewiątej. Ubierz się wygodnie, kicia – puściła mi całuska.
- Pa, wariatko – zaśmiałam się.

***
                Obudziły mnie promienie słońca, przedzierające się przez ciemną zasłonę. Leniwie przeciągnęłam się na łóżku i spojrzałam na zegar. Za pięć siódma. Głośno ziewnęłam i poszłam do łazienki. Po stawiającym na nogi prysznicu, założyłam jeansowe szorty, białą koszulkę z napisem „N1 cares at all i trampki z motywem z kreskówki „The Simpsons”.
Zrobiłam delikatny make-up. Rozpuściłam pofalowane włosy i zeszłam na dół. Ku mojemu zdziwieniu przy stole siedzieli już wszyscy domownicy.
- Hej, rodzinko. – przywitałam każdego buziakiem w policzek – A co wy tu tak rano robicie?
- Jakbyś siostra zapomniała, my się jeszcze uczymy – powiedział pierworodny Becksa.
- Cat już się nie uczy i zapomniała, że niektórzy jeszcze muszą chodzić do szkoły – ugryzł tost Romeo.
- Jak będziesz miał tyle lat co ja, to już nie będziesz musiał się uczyć – wypchnęłam w jego stronę język.
- Nie no, trzymajcie mnie. Od kiedy ty takimi tekstami sypiesz, co? – zaśmiał się.
- Te, Młody, trochę szacunku do naszej Catalinki – szturchnął go starszy brat.
                Nalałam sobie kawy, bez której wręcz nie byłam w stanie funkcjonować. Upiłam łyk i odetchnęłam głęboko. Poczułam, że ktoś mi się bacznie przyglądał. Otworzyłam oczy. Przeczucie mnie nie zawiodło, bo David i Romeo wydawali się mnie przewiercać wzrokiem na wylot. Zajęłam miejsce obok najstarszego kuzyna, a przechodząc zabrałam zapatrzonemu we mnie młodzikowi część śniadania. Zlustrowałam gapiów i nie wytrzymałam.
- A wy dwaj co się tak gapicie? – zapytałam podejrzliwie.
- My? Nie, nic. – poniósł ręce w geście obronnym chłopiec – My już właściwie wychodzimy. Prawda? No chodźcie chłopaki, bo się jeszcze spóźnimy.
                Jak na zawołanie cała trójca się podniosła, a wraz z nimi ich ojciec. Chwycił kluczyki i niemal pędem wybiegł z domu. Jego zachowanie wprawiło mnie w niezłą konsternację. Coś mi tu najwyraźniej nie pasowało… Wzruszyłam ramionami i dokończyłam posiłek.
- Vic, a ty nie wiesz, co ci dwaj kombinują?
- Nie mam pojęcia, ale coś mi się wydaje, że to nie tylko oni maczali w tym palce. – westchnęła – Ale nie bój się. Wiesz, że nic ci z nimi nie grozi – zaśmiała się.
                Kąciki moich ust natychmiast powędrowały ku górze. To prawda. Może i ci faceci, a w zasadzie jeden facet i trzech chłopców, czasem byli zwariowani, ale zawsze o mnie dbali i nie pozwoliliby mnie nikomu skrzywdzić. Kiedyś nazywali mnie księżniczką, ale na szczęście ciocia urodziła córkę, która natychmiast przejęła to miano. Mnie w zupełności wystarczała „Catalinka”. Albo „siostrzyczka”, jak nazywał mnie Brooklyn. Co do tego ostatniego, to od kiedy skończył 13 lat, zaczął się w stosunku do mnie zachowywać jakby był moim starszym bratem. Troszczył się o mnie. Zdarzało się nawet, że odprawiał moich adoratorów z kwitkiem. A wujcio śmiał się, że jego synek już dojrzał do opieki nad kobietą. On czuł się za mnie odpowiedzialny i prawie nigdzie mnie samej nie puszczał. To naprawdę było urocze.
                O umówionej porze przed domem pojawił się biały Range Rover Sport. Złapałam torbę, okulary przeciwsłoneczne i z uśmiechem na ustach wybiegłam na spotkanie. Mocno przytuliłam przyjaciółkę, po czym wyruszyłyśmy do studia. Nie miałam pojęcia, po jaką cholerę Ora uparła się, żeby mnie tam zabrać. Zawsze myślałam, że wolała nagrywać w samotności, a z tego co wiedziałam, dopiero zaczęła pracę nad albumem, więc ewentualny odsłuch i ocena nie wchodziły raczej w grę. Może chciała mnie po prostu wyciągnąć z domu? Ale o co chodziło z koncertem? Nie, dobra. Nieważne. Nie potrzebnie zawracałam sobie tym głowę.
                Przywitałam się z Tedem, który odpowiadał za cały ten sprzęt. Nie znałam się na tym, ale wiedziałam, że nie wolno mi było dotykać żadnych guziczków. Kiedy tylko próbowałam, chłopak zawsze bił mnie po rękach. Dbał o te cacka bardziej niż o swoją dziewczynę. Serio.
                Usiadłam sobie wygodnie na czerwonej sofie i popijałam spokojnie kawę ze Starbucksa, kiedy blondynka wybiegła z „kabiny”. Popatrzyła na Teda, a potem na mnie i zaczęła się szczerzyć jak głupia. Coś jej odbiło? A może nagle dopadła ją wena? Uniosłam wysoko brwi w geście zdziwienia. Czekałam na jakiekolwiek wyjaśnienia, ale się nie doczekałam. Dziewczyna złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Założyła mi na uszy słuchawki i wręczyła karteczkę z tekstem.
- Rita? Po co mi to dajesz? – zapytałam niepewnie.
- Tu jest tekst mojego nowego singla. No wiesz, - uśmiechnęła się – będzie promował płytę.
- Ok, rozumiem, ale co mam z tym wszystkim wspólnego ja?
- No weź, zabawimy się i pośpiewamy sobie trochę razem. Dawno się tak nie wygłupiałyśmy. – zrobiła słodką minkę – Nie daj się prosić.
- Matko, ja kiedyś z tobą zwariuję – zaśmiałam się, a piosenkarka pokazała brunetowi za szybą, że możemy zaczynać.
                Usłyszałam, jak do moich uszu zaczęła napływać muzyka. Brytyjka zaczęła śpiewać zwrotkę, a kiedy nadszedł czas refrenu, szturchnęła mnie w bok. Dołączyłam więc do niej. Musiałam przyznać, że dawno się tak nie bawiłam. Skakałyśmy i darłyśmy się wniebogłosy. Na mojej twarzy na nowo zagościł szczery uśmiech.


CZYTASZ = KOMENTUJESZ = MOTYWUJESZ

***

Mamy już drugi rozdział.
Miał się pojawić dopiero pod koniec tygodnia, ale co tam. ;)
Powoli akcja zacznie nabierać tempa.
Muszę jednak Was najpierw jakoś wprowadzić w świat Cataliny.
Jeśli na razie jest nudno, to przepraszam, ale obiecuję poprawę już za kilka rozdziałów. ;D
Mam nadzieję, że zostaniecie i będziecie śledzić losy panienki Beckham. ;)
Co do nexta...
Im więcej komentarzy, tym szybciej go dostaniecie. :D
Buziaki ;*