3.10.2015

Epilog

                Bo czasem tak jest, że poznajecie się i pierwsze wrażenie nie jest najlepsze. Od razu jesteście do kogoś uprzedzeni. Ale potem widzicie, jak ta druga osoba stara się was do siebie przekonać. Za wszelką cenę. Nie odpuszcza. To Wam imponuje. Zaczynacie doceniać w niej stopniowo wszystko. Na początku jest to uśmiech, potem śliczne oczy, poczucie humoru, dystans do siebie, determinacja w dążeniu do zamierzonego celu. Po kilku wspólnych imprezach zdajecie sobie sprawę, że początkowa nienawiść ustąpiła pola sympatii. Spędzacie z tą drugą osobą coraz więcej czasu, wygłupiacie się. W końcu dochodzicie do wniosku, że nic nie jest w stanie odciągnąć od Was tego kogoś. Zawsze jest przy Was, pociesza. Wiecie, że możecie na tę osobę liczyć. Jesteście jednak na tyle ślepi, że szukacie miłości. Takiej jak z bajek. Szukacie jej i zupełnie nie zdajecie sobie sprawy, że ona czai się tuż za rogiem. Że jest na świecie ktoś, kto kocha Was bezgranicznie. Musicie jednak się od siebie oddalić na pewien czas, żeby wszystko zrozumieć. Żeby dotarło do Was, że tak naprawdę Wasze serce już od kilku lat bije dla innej osoby – nie należy już do Was. Trudno przychodzi Wam jednak przyswojenie tego faktu, bo jak to? Przecież w takim miejscu nie można spotkać miłości. Nie można też się zakochać w kimś, kto nie życzy najlepiej Waszej ukochanej drużynie. Zwłaszcza, kiedy sport jest nieodłączną częścią Waszej ziemskiej egzystencji…
                No to teraz Wam coś powiem. Miłość może spotkać Was wszędzie. Dosłownie. Na mnie spadła zupełnie niespodziewanie. Nigdy nie spodziewałabym się, że zakocham się w piłkarzu Realu Madryt – odwiecznego rywala mojej FC Barcelony. Jedna szybka decyzja – „Dobra, Zinedine, ja jednak z tobą pójdę” – tak znalazłam się na stadionie w dniu tego pamiętnego treningu. Miłość spotkała mnie na znienawidzonym przez culés obiekcie. Dopadła mnie na murawie Estadio Santiago Bernabéu. Kto by się spodziewał, co? A tu proszę. Najwidoczniej można mieć bordowo-granatowe serce i białe sny jednocześnie. Jak się okazuje piłka nożna i dwa zwaśnione zespoły odgrywają arcyważną rolę w moim życiu. Bez nich pewnie nie byłabym teraz w tym miejscu. Nie poznałabym pewnego przystojnego acz aroganckiego Portugalczyka na Santiago Bernabéu w Madrycie. Nie zaręczyłabym się z nim na Camp Nou w Barcelonie. Nie wzięłabym z nim ślubu w przepięknej świątyni o nazwie Sagrada Família. Nie wiodłabym teraz tak cudownego życia. Pełnego radości, niespodzianek, troski, miłości… Czuję, że jestem teraz w pełni sobą. A kim jestem?

Nazywam się Catalina Beckham Martinez dos Santos Aveiro. Mam 28 lat i własne biuro projektowe. Mieszkam w ślicznym domu w Madrycie, ale często podróżuję także między Londynem oraz Barceloną. Lecz co najważniejsze – jestem szczęśliwą żoną i matką 3 słodkich brzdąców – Cristiano Ronaldo Jr, Hugo Lionela oraz malutkiej Carmen Lourdes. A, jest jeszcze Jaime Iker lub Daniela Rita, ale to się okaże za dwa tygodnie. A teraz wybaczcie, ale muszę już uciekać, bo za godzinę rozpoczyna się El Clásico na Camp Nou. Czekałam na ten wieczór tyle miesięcy. Lecę kibicować! ¡Vamos!


PROSZĘ KAŻDEGO, KTO PRZECZYTA TO OPOWIADANIE, O POZOSTAWIENIE PO SOBIE ŚLADU W POSTACI KOMENTARZA - NIE MUSI TO BYĆ NIC SPECJALNEGO CZY DŁUGIEGO. CHCĘ PO PROSTU WIEDZIEĆ, ILE OSÓB TO CZYTAŁO I CZY JEST SENS CIĄGNĄĆ TĘ PRZYGODĘ Z BLOGGEREM. 
ZA KAŻDY KOMENTARZ DZIĘKUJĘ. :)
***
I tak oto dobrnęliśmy do końca tego opowiadania.
Mogę je teraz oficjalnie uznać za zakończone.
Nie będę jednak ukrywać, że troszkę będę tęskniła za tą historią.
No właśnie. Chyba jestem Wam winna nieco wyjaśnień.
A więc...
Przede wszystkim kwestia nazwy tego bloga - "Corazón azulgrana, sueños blancos",
czyli w wolnym tłumaczeniu "Serce blaugrana, białe sny".
Skąd ten pomysł? Cóż... Ogromny wpływ miała na to piosenka Shakiry z albumu "Pies descalzos".
Podpasowały mi te "białe sny", ale niezbyt nadawała się pierwsza część tytułu.
Tak więc pojawiła się wizja serca w kolorze blaugrana.
Teraz odnośnie fabuły.
Otóż, z początku pomysł nieco odbiegał od wykonania.
Zamysł był niby ponowny, jednak w głównych rolach mieli tutaj zawitać zupełnie inni piłkarze.
I w walce o serce głównej bohaterki miał zwyciężyć gracz Dumy Katalonii.
A jak wyszło? Z epizodycznego CR7 zrobił mi się główny bohater - ups! :p
Niemniej jednak, ja sama jestem zadowolona z efektu końcowego.
Muszę przyznać, że jest to opowiadanie, które pisało mi się zdecydowanie najłatwiej i najprzyjemniej - aż dziw. :D
Nie chciałam Was zanudzać i ciągnąć tego w nieskończoność, więc zakończyłam tak, a nie inaczej.
Tak czy siak nie odchodzę JESZCZE z bloggera.
Przecież mam coś innego do dokończenia, nie? :)
Więc oficjalnie ogłaszam, iż blogi, które są publikowane zostaną dokończone.
A co potem? Nie mam pojęcia.
Jeśli będziecie nadal wyrażać chęć, to mogę się z Wami podzielić moimi bazgrołami. ;)
Buziaki ;*

EDIT: Mówią, że bohaterka często jest odzwierciedleniem autorki.
Teraz mogę się już chyba przyznać - w Catalinie jest bardzo dużo mnie. 
Ciekawa jestem, czy zgadlibyście, jakie cechy zaczerpnęłam od siebie. ;)

27.09.2015

LBA

Serdecznie dziękuję za kolejną już nominację - tym razem od cudownej Buddha_For_Madeline, która prowadzi tego bloga: http://kopciuszek-na-boisku.blogspot.com/

1. Od kiedy trwa Twoja przygoda z pisaniem?
Od sierpnia zeszłego roku.

2. Jakie jest Twoje największe marzenie?
Obejrzeć zwycięskie El Clasico z trybuny na Camp Nou.

3. Czego oczekujesz od życia?
Chcę być po prostu szczęśliwą, spełnioną kobietą z ciągłym uśmiechem na ustach i w dalszym ciągu lekko zwariowaną, goniącą i łapiącą swoje marzenia. ;D

4. Jakiej cechy najbardziej nie lubisz u innych ludzi?
Niesłowności.

5. Czy masz swojego ulubionego autora/autorkę książek?
Nie, ponieważ chyba zbyt wiele czytam, by móc zdecydować się na jedną osobę.

6. Co sądzisz o ludziach, którzy zarabiają na życie, będąc blogerami?
Myślę, że każda praca jest dobra, o ile zaspakaja nasze ambicje czy też jest opłacalna.

7. Jakim typem człowieka jesteś?
Jestem osobą otwartą, wesołą, gadatliwą, szczerą, upartą i wierną.

8. Czy chciałabyś pojechać na mecz? Jeśli tak, to na czyj?
Tak. Chciałabym pojechać na mecz FC Barcelony - tak na dobry początek, ale myślę, że fajnie byłoby też zobaczyć kilka innych świetnych drużyn w akcji. ;)

9. Wiążesz swoją przyszłość z pisaniem?
Nie, nie wydaje mi się.

10. Gdybym napisała książkę, przeczytałabyś ją?
No jasne, że tak! ;D


Nominuję:
http://where-are-you-now-that-i-need-you.blogspot.com/
http://u-twego-boku.blogspot.com/

Pytania:
1. Jakie są najważniejsze wartości w Twoim życiu?
2. Kraje, które chciałabyś odwiedzić to...
3. Swoją przyszłość wiążesz z Polską czy innym państwem?
4. Kim chciałabyś zostać z zawodu?
5. Politechnika czy uniwersytet?
6. Literatura faktu czy powieść?
7. Moim zdaniem najlepsza liga piłki nożnej to...
8. Dlaczego akurat blog o piłkarzu?
9. Czy przeszkadza Ci, kiedy nie możesz obejrzeć meczu czy jest Ci to obojętne?
10. Ulubiona piosenka na tę chwilę to...

25.09.2015

25

czerwiec
                Przeglądałam po raz kolejny projekty nadesłane przez atelier projektantów rozsianych po całym globie. Wszystkie dedykowane specjalnie dla mnie, a jednak żaden nie zawrócił mi w głowie. Westchnęłam i ze zrezygnowaniem opadłam na łóżko. Wzięłam do ręki maleńką wizytówkę, którą poczęłam obracać w palcach. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. Już po chwili byłam umówiona na spotkanie. Niewielki salon w okolicach La Rambli. Tyle zdołałam się dowiedzieć na temat firmy, którą poleciła mi Vicky.
- Skarbie, już jestem! – usłyszałam radosny głos Portugalczyka.
- Na górze! – odkrzyknęłam. Nie musiałam długo czekać, bo już po chwili obok mojego ciała leżało drugie, a na moich ustach spoczywały jego wargi – I jak tam?
- A, dobrze. Byliśmy z chłopakami szukać garnituru. – obdarzył mnie uroczym uśmiechem – A ty? Kiedy masz przymiarki?
- Jutro w Barcelonie. Oczywiście jeśli uda im się wpasować w moje oczekiwania.
- Skarbie, wiesz, że jak dla mnie to ty możesz iść w byle czym albo nawet nago, ale to jest w końcu nasz ślub i myślałem, że jednak chcesz mieć śliczną, białą suknię? – uniósł brwi.
- Bo chcę. Tylko, że żadna mnie nie zachwyciła… - jęknęłam – Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli przeło…
- Nawet o tym nie myśl. Czekałem na to tyle lat i nie ma takiej opcji, żebyśmy przesunęli nasz ślub. Nie i koniec. Najwyżej pójdziesz w jakiejś starej sukience.
- Ale Cris…
- Nie i koniec. Chcę cię w końcu zaobrączkować, rozumiesz? – pocałował mnie delikatnie.
- Przecież ci nigdzie nie ucieknę – zaśmiałam się i wtuliłam w narzeczonego.

***

                Los był dla mnie łaskawy, albowiem Pronovias to było to. Tak więc po wielu tygodniach poszukiwań w końcu upolowałam moją wymarzoną suknię.

Długa, biała, bez rękawów, z górą wysadzaną maleńkimi diamencikami i z trenem. Do tego białe szpilki i niezbyt mocny makijaż. Włosy lekko podpięte.
W uszach małe diamenciki idealnie pasujące do pierścionka zaręczynowego. Do tego biało-kremowy niewielki bukiecik, który nerwowo ściskałam w dłoniach. 

Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na moich towarzyszy. Niby typowa uroczystość, ale u nas nigdy nic nie mogło być typowe. Począwszy od wejścia panny młodej.
                Kiedy po świątyni zaczęły roznosić się kolejne takty utworu, dzielnie kroczyłam po czerwonym dywanie, środkiem bazyliki mniejszej. Pod ręce trzymali mnie dwaj mężczyźni. Nie wiedziałam, którego poprosić, więc poprosiłam ich obu. David i Zinedine wydawali się być zaszczyceni tym honorem. Dumnie doprowadzili mnie pod ołtarz, gdzie ucałowali moje policzki i z szerokimi uśmiechami oddali mnie w ręce reprezentanta Portugalii. Kapłan rozpoczął ceremonię, a mnie w oku zakręciła się łza, gdy piłkarz obiecywał mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Kiedy tylko na moim serdecznym palcu zagościł złoty krążek, stałam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wkrótce mogłam po raz pierwszy poczuć na moich ustach wargi mojego męża.
                Po wyjściu z Sagrada Família, tłum zgromadzonych gości obsypał nas ryżem i wiwatował na naszą cześć. Szybko podziękowaliśmy im za przybycie i poprosiliśmy o udanie się do zarezerwowanego wcześniej hotelu, w którym miało odbyć się wesele.
                Pięknie przystrojona sala na całe szczęście pomieściła wszystkich gości, a było ich trzystu. Najpierw wznieśliśmy toast szampanem z sorbetem cytrynowym, a potem zaprosiliśmy przybyłych na posiłek, po którym rozpoczęły się tańce. Nasz pierwszy taniec odbywał się do wykonu Ellie Goulding „Love me like you do” – tak, tak, śpiewała nam to sama Ellie, co było wielką zasługą Calvina. W tan ruszyli też goście.
                Musiałam przyznać, że było wesoło. Cóż, w końcu grubo ponad setka naszych gości to byli piłkarze ze swoimi rodzinami. A jak wiadomo, przy nich nie da się nudzić. Na parkiet co chwilę to porywał mnie ktoś inny. Był Ramos, Casillas, Marcelo, Pepe, Silva, Carvajal, Khedira, Piqué, Messi, Neymar, Rafinha, Alba, Bravo, Alves, Danilo, James, Sergio, Bartra, Zinedine, David, Harris, Brooklyn, Cruz, Romeo, Junior, Dwayne, Jota, Gil, Enrique, Mourinho, Ancelotti, Mascherano, Carvalho, Nuno, Xabi, Xavi, Iniesta, Douglas, Adriano, Ivan, Isco i wielu, wielu innych. Do tego jeszcze nasze rodziny… No i oczywiście świadkowie. Z mojej strony była to oczywiście Rita, ale kto by się spodziewał, że świadkiem na ślubie Cristiano Ronaldo zostanie sam Lionel Messi? Chyba nikt oprócz pary młodej. Dla Crisa oczywiste było, że gdyby nie Argentyńczyk, to na pewno nie wkraczalibyśmy właśnie w nowy etap naszego życia. W końcu to właśnie on postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i doprowadzić do naszego spotkania. To on był ojcem chrzestnym tego małżeństwa i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Przynajmniej dla nas. Byłam wręcz przekonana o tym, że prasa jutro zwariuje. Ale kto by się tym przejmował? Bo na pewno nie my.
                Zabawa przy najlepszych hitach trwała do białego rana. Dzikie tańce, żarty, rozmowy, alkohol lejący się strumieniami, dobra muzyka, liczne zdjęcia… Takie właśnie było wesele państwa dos Santos Aveiro, którzy nazajutrz wieczorem mieli wyruszyć w podróż poślubną do Cartageny w Chile…


19.09.2015

24

                Pojawiłam się w poniedziałek na Camp Nou jedynie po to, żeby zostawić w sekretariacie przetłumaczone dokumenty. Jako że pogoda nie była przekonywująca, założyłam wygodną, szaro-białą mini od OPENING CEREMONY

oraz białe trampki. Z włosów na przodzie zaplotłam warkocz, a resztę zaplątałam w coś na kształt niskiego koczka.  Jedynie mój złoty manicure się wyróżniał, bo makijaż miałam bardzo, ale to bardzo delikatny. Porozmawiałam chwilkę z Loreną, która była bardzo miłą dziewczyną. Nie trwało to jednak długo, bo po jakichś pięciu minutach ni stąd ni zowąd niczym huragan dopadł mnie Dani. Chwycił mnie pod rękę i pociągnął w kierunku długiego korytarza. Nie wiedziałam, co się działo. Ulżyło mi, kiedy ujrzałam na naszej drodze Messiego. Zaczęłam mu narzekać na zachowanie Brazylijczyka, ale on tylko się uśmiechnął, złapał mnie za drugą rękę i prowadził dalej.
- Co wy kombinujecie?
- Nic. Po prostu musisz coś zobaczyć – rzucił obrońca, a ton jego głosu zdradzał lekkie zdenerwowanie i ekscytację.
- To ty idź na murawę, a my się jeszcze przebierzemy i potem dołączymy, ok? – powiedział Argentyńczyk, popychając mnie do przodu w kierunku wyjścia na boisko.
                Wzruszyłam ramionami i ruszyłam przed siebie. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ci dwaj coś knuli. A skoro oni, to pewnie zamieszana w to była też Antonella. Ale żeby tak mi nic nie powiedziała? To się nie mieściło w głowie, że zostawiła mnie na pastwę tych dwóch facetów. Może i Messi wydawał się być spokojnym i rozważnym człowiekiem, ale był też niezłym żartownisiem. Jak tu się jednak dziwić, skoro większość swojego czasu spędzał z takimi ludźmi jak Geri, Dani, Ney, czy swego czasu Cesc i Alexis. Istny dom wariatów. Ja się dziwiłam, że oni jeszcze w psychiatryku na zamkniętym oddziale nie skończyli. Ale mniejsza o to.
                Niepewnie wkroczyłam na równiusieńko przyciętą murawę i stanęłam jak wryta. W okolicy szesnastego metra znajdował się odwrócony do mnie plecami wysoki brunet. Poznałam go bez żadnego problemu. Chciałam się wrócić, ale drzwi były już zamknięte. Ci cholerni piłkarze to zaplanowali! Zastawili na mnie pułapkę! Nie pozostało mi nic innego jak ruszyć w stronę mężczyzny. Musiał usłyszeć moje kroki, bo odwrócił się i powoli do mnie podchodził. Kiedy już staliśmy twarzą w twarz, Portugalczyk wręczył mi bukiet prześlicznych czerwonych róż.
- Są dla ciebie. – uśmiechnął się lekko – Posłuchaj, ja chciałem cię przeprosić za tą całą akcję z Lucasem i potem za tę kłótnię po meczu. To nie powinno mieć miejsca. Zachowałem się jak ostatni dupek. Miałaś prawo zrobić, co uważałaś za stosowne, a mi nic do tego. Ale ja po prostu byłem tak cholernie zazdrosny, że nie panowałem nad sobą, jak zobaczyłem cię z innym… - zarumienił się – Nie chciałem, żebyś uciekała.
- Dziękuję za kwiaty. – wydusiłam w końcu – Przeprosiny przyjęte.
- Czyli… Jest między nami dobrze? – uśmiechnął się niepewnie.
- Tak – pokazałam szereg śnieżnobiałych perełek. Odłożyłam kwiaty na płytę boiska i mocno uściskałam bruneta, który mocno mnie do siebie przycisnął.
- Tęskniłaś? Bo ja bardzo – wyszeptał mi do ucha.
- Troszeczkę – droczyłam się z nim.
- To jak tylko tyle, to może ja już sobie pojadę? – dodał smutno.
- Nie! – chwyciłam go za dłoń, a na moje policzki wypłynęły rumieńce – To znaczy… Zostań jeszcze…
                Portugalczyk posłał mi najpiękniejszy uśmiech świata. Ten, na którego widok zawsze miękły mi kolana. Teraz już byłam w stu procentach pewna, że go kochałam. Mówiło mi to moje serce, które biło jak szalone. A te małe paskudy zwane motylkami obudziły się ze snu zimowego oraz poczęły wręcz wirować w moim brzuchu. Jego bliskość sprawiała, że wszystko stawało się lepsze. Słońce zaczęło świecić, świat piękniał, problemy znikały. Krótko mówiąc – żyć, nie umierać. Przeszliśmy na sam środek murawy, kiedy mój towarzysz ujął delikatnie moją szczupłą dłoń i popatrzył mi prosto w oczy. Wtem z głośników rozbrzmiały nuty mojej ulubionej piosenki. Ronaldo objął mnie w pasie i zaczęliśmy tańczyć w takt latynoskich rytmów.
Yo te miro, se me corta la respiración
Cuando tú me miras se me sube el corazón
(Bate bem mais forte o coração)
Y en un silencio tu mirada dice mil palabras
La noche en la que te suplico que no salga el sol

Bailando (bailando)
Bailando (bailando)
Dois corpos no cio, um imenso vazio
Esperando o amor (esperando o amor)
Bailando (bailando)
Bailando (bailando)

Zbliżył swoją twarz do mojej i wyszeptał wprost do ucha:
Esse fogo por dentro, vai me enlouquecendo

Enrique Iglesias i Luan Santana kontynuowali swój przebój:
Con tu física y tu química también tu anatomía
La cerveza y el tequila y tu boca con la mía
Ya no puedo más (não aguento mais)
Ya no puedo más (não aguento mais)
A nossa melodia tem calor, tem fantasia
Até filosofia, é desejo que vicia
Não aguento mais (ya no puedo más)
Não aguento mais (ya no puedo más)

Na następną zwrotkę przyłączył się do nich piłkarz, który ponownie zamilkł w czasie refrenu:
Tu me miras y me llevas a otra dimensión
(Me leva a outra dimensão)
Tu latidos aceleran a mi corazón
(Seu brilho acelera o meu coração)
Que ironia do destino não poder tocar você
Abrazarte y sentir la magia de tu olor

Yo quiero estar contigo, vivir contigo
Bailar contigo, tener contigo
Una noche loca (una noche loca)
Ay besar tu boca (y besar tu boca)
Muzyka została nieco ściszona, a Cristiano odsunął się ode mnie nieco i spojrzał mi w oczy. Myślałam, że utonę w tych jego ślicznych tęczówkach. Ku mojemu zdziwieniu piłkarz zaczął śpiewać hiszpańsko-portugalski numer, cały czas wpatrując się we mnie.
Eu quero estar contigo, sorrir contigo
Dançar contigo, viver contigo
Uma noite louca
Tão tremenda e louca

Bailando
Bailando
Dois corpos no cio, um imenso vazio
Esperando o amor
Bailando
Bailando
Esse fogo por dentro, vai me enlouquecendo
E a gente suando

Con tu física y tu química también tu anatomía
La cerveza y el tequila y tu boca con la mía
Ya no puedo más
Ya no puedo más – zbliżył się do mnie znacznie i oparł swoje czoło o moje.
A nossa melodia tem calor, tem fantasia
Até filosofia, é desejo que vicia
Não aguento mais
Não aguento mais
Eu te amo – wyszeptał prosto w moje usta.
Uśmiechnęłam się szeroko i teraz to ja podłapałam piosenkę:
Yo quiero estar contigo, vivir contigo
Bailar contigo, tener contigo
Una noche loca
Ay besar tu boca – musnęłam delikatnie jego usta.
Eu quero estar contigo, sorrir contigo
Dançar contigo, viver contigo
Uma noite louca
Tão tremenda e louca – ostatni wers zaśpiewałam z łobuzerskim uśmieszkiem.
                Gdy muzyka ustała, Portugalczyk złapał mnie mocno w talii i przysunął do siebie. Przyjrzał mi się dokładnie i odgarnął z mojej twarzy niesforny kosmyk włosów, który założył mi za ucho. Serce niemal wyskoczyło mi z piersi. Nie mogłam zapanować nad pulsem. To co się właśnie działo, było nie do uwierzenia.
- Czyli mam rozumieć, że… - zaczął.
- Tyle czasu czekałam na księcia na białym koniu, a okazało się, że mój książę był tuż obok, tylko zamiast mieć białego konia, cały czas był w białej koszulce. – zaśmiałam się – Eu te amo – rzekłam po portugalsku i wpiłam się zachłannie w jego usta. Ukochany coraz to pogłębiał pocałunki, aż złapał mnie w pasie, podniósł do góry i okręcił się ze mną dookoła. Śmialiśmy jak dwa głupki. Usłyszałam jakieś gwizdy, więc spojrzałam w stronę wejścia na boisko. Stała tam argentyńska para i Alves.
- To co? – pytał uśmiechnięty crack – Możemy już gratulować?
- Ale czego? – odparłam zdziwiona.
- A, no bo ja jeszcze mam jedno pytanie… - ukląkł na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni małe, czarne pudełeczko. Otworzył je, a w środku znajdował się najpiękniejszy pierścionek świata – Ja wiem, że my nawet nie jesteśmy oficjalnie parą, ale ja po prostu nie potrafię i nie chcę bez ciebie żyć. Wiem, że umowa była inna, ale skoro już masz tego swojego księcia… - zachichotał – Co prawda nadal jestem graczem Realu, ale w najbliższym okienku transferowym się przeniosę. Chcę, żebyś była szczęśliwa. I chciałbym też, żebyś wróciła ze mną do domu, ale najważniejsza jest twoja odpowiedź na to pytanie. – wziął głęboki wdech – Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zastaniesz moją żoną?
- Już raz odpowiadałam ci na to pytanie. Na Santiago Bernabéu, pamiętasz? – uśmiechnęliśmy się oboje na tamto wspomnienie – I teraz moja odpowiedź będzie taka sama. Oczywiście, że tak – wsunął na mój palec pierścionek zaręczynowy, podniósł się i pocałował mnie namiętnie. Byłam pewna, że mnie kocha. I że to uczucie, które nas łączy, nie wygaśnie. Nigdy.

***
                Po dotarciu do mojego mieszkania narzeczony przyparł mnie do ściany i zaczął namiętnie całować. Złapałam go za kark i przysunęłam jeszcze bliżej. Zachowywaliśmy się jak wygłodniałe zwierzęta. Portugalczyk całował moją szyję, a ja pozbawiłam go koszulki. Uśmiechnęłam się uroczo na widok jego torsu. Złapał mnie za pośladki i podciągnął do góry, żebym mogła opleść go nogami w pasie. Szybko przenieśliśmy się do sypialni. Po chwili leżałam już naga na zaścielonym łożu. Cristiano zaczął mnie pieścić i sprawiać przyjemność. Nie mogłam się już doczekać, żeby go znowu poczuć, więc przekręciłam nas i wzięłam sprawy w swoje ręce. Rytmicznie się unosiłam i opadałam, ciężko przy tym dysząc. Doszliśmy niemal w tym samym momencie. Ułożyłam głowę na ramieniu mojego faceta, a opuszkami palców kreśliłam kółeczka na jego brzuchu. Uniosłam oczy i nasze spojrzenia się spotkały. Widziałam w jego oczach miłość.
- Jutro zadzwonię do agenta i powiem, żeby od razu przysyłał mi oferty transferu. – ucałował mnie w skroń – Razem sobie coś wybierzemy, Skarbie.
- A ty chcesz odchodzić z Realu? – spytałam niepewnie.
- Chcę być z tobą i tylko to się dla mnie liczy.
- Nie odpowiedziałeś mi na pytanie – rzuciłam niczym oburzona pięciolatka.
- Trochę się już przywiązałem do tych debili. – zaśmiał się – Poza tym jesteśmy najlepsi na świecie.
- Po Barcelonie oczywiście – sprostowałam.
- Oczywiście – musnął moje usta.
- Bo wiesz, Cristiano, ja sobie tak pomyślałam, że skoro masz jeszcze ważny kontrakt, to może zostań z Los Blancos. Jak skończy ci się umowa, to wtedy pomyślisz, czy chcesz się przenieść czy nie, hmm?
- Ale… - zaniemówił – A ty? Nie, ja wolę być twoim mężem niż piłkarzem Realu – powiedział pewnie.
- Ale ja mówię o tym, że możesz być jednym i drugim, matołku – cmoknęłam jego wargi, a ten patrzył się na mnie, jakbym  była z innej planety.
- Poczekaj, - przewrócił się na bok i oparł na łokciu – ty tak na poważnie? – pokiwałam potwierdzająco głową – I wrócisz ze mną do stolicy?
- Tak.
- I zamieszkasz ze mną?
- Pod jednym warunkiem – ostrzegłam.
- Jakim? – zmarszczył czoło.
- Skoro mamy się pobrać, mieszkać razem i być szczęśliwi to tylko i wyłącznie jeśli Cristianito zamieszka z nami na stałe i sami zajmiemy się jego wychowaniem.
- Skarbie, - zaczął powoli – dobrze wiesz, że ja bym bardzo chciał, ale nadal mam treningi i wyjazdy. To chyba nie byłby najlepszy pomysł. Nie jestem jak na razie w stanie zostać pełnoetatowym tatusiem – zwiesił głowę.
- Czego ty się boisz? – przyjrzałam mu się uważnie.
- Że nie będę w stanie się nim zaopiekować – wyszeptał. Ujęłam jego twarz w dłonie i spojrzałam prosto w oczy.
- Jesteś wspaniałym ojcem. Starasz się, by Junior miał wszystko i był szczęśliwy. On wie, że ty masz taką pracę i dlatego nie możesz być z nim przez cały czas. Ale myślę, że razem damy radę – uśmiechnęłam się.
- Co masz na myśli? – uniósł wysoko brew.
- To, że kiedy ty będziesz trenował, to ja się zajmę małym. A jak będziesz grał na wyjeździe, to my będziemy wspólnie oglądać mecze Realu.
- Zrezygnujesz z pracy, żeby zaopiekować się moim synkiem? – zrobił wielkie oczy.
- Tak. – odrzekłam pewna siebie – A zrobię to, bo was obu kocham – cmoknęłam jego perfekcyjnie skrojone usta.
- I będziesz kibicować mi podczas meczów? – dodał z chytrym uśmieszkiem.
- Nie przeginaj. – pogroziłam mu palcem – Musi ci wystarczyć moja miłość do ciebie – zatrzepotałam rzęsami.
- To i tak przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Kocham cię. I nigdy nie przestanę. Z każdym kolejnym dniem przez te wszystkie lata zakochiwałem się coraz bardziej, aż w końcu się dzisiaj oświadczyłem. A co więcej, zostałem przyjęty przez moją małą barcelonistkę – przytulił mnie i zasnęliśmy w swoich objęciach. Czułam się przy nim tak błogo.



***
Został jeszcze jeden rozdział i epilog.
Zadowolone? :)
Zapraszam na nowego bloga i proszę o opinie:

14.09.2015

23

Cristiano
                Leżałem na łóżku i przeglądałem album ze zdjęciami. Tak bardzo za nią tęskniłem. Od czasu El Clásico nie mieliśmy ze sobą żadnego kontaktu. Mnóstwo razy miałem już wybrany jej numer, ale w ostatniej sekundzie tchórzyłem. Przerzucałem kartki, kiedy natknąłem się na nasze wspólne zdjęcie z jej dwudziestych urodzin. Zrobiliśmy jej z chłopakami niezłą imprezkę. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie tamtego wieczoru. To wtedy pierwszy raz ją tak naprawdę pocałowałem. Nie jakiś tam buziak tylko prawdziwy pocałunek. Pełen pasji. I uczucia. Ale to raczej tylko z mojej strony. Przejechałem kciukiem po fotografii. To taka piękna, mądra, kochana dziewczyna. Była przy mnie, kiedy jej potrzebowałem, a ja wszystko schrzaniłem. Bo chciałem czegoś więcej, przyjaźń już mi nie wystarczała. Ale co ja na to miałem poradzić? Ja się po prostu zakochałem, ale nie miałem odwagi, żeby jej to powiedzieć. Nie odważyłem się przez sześć lat. Stać mnie było tylko na pokazywanie zazdrości na każdym kroku i pretensje o tańce, drobne, nic nieznaczące gesty. Ach, gdybym nie poszedł wtedy do niej na siłownię, nie zobaczyłbym tego pocałunku to może bylibyśmy teraz szczęśliwi? Kto wie?
                Moje rozmyślania przerwał Cristianito, który wskoczył na posłanie. Uśmiechnął się do mnie szeroko i przyglądał się dokładnie temu, co robiłem. On był do mnie taki podobny. Nie tylko ze względu na wygląd, bo to było niezaprzeczalne, ale również z charakteru byliśmy tacy sami. Niecierpliwi, uparci i w gorącej wodzie kąpani. Oj, chłopak nie będzie miał w życiu łatwo. No chyba, że będzie się uczył na błędach swojego ojca.
- Co robisz, tatusiu?
- A oglądam stare zdjęcia – poczochrałem mu loczki.
- A to jest ciocia Catalina? – zapytał wskazując na zdjęcie przepięknej kobiety w bikini, pozującej na tle zachodzącego słońca.
- Tak, synku. To ciocia Catalina – na moje usta podświadomie wkradł się uśmiech. Nie mogłem oderwać wzroku od jej idealnych w każdym calu kształtów.
- Tato, a gdzie jest teraz ciocia?
- Nie jestem pewien, ale chyba w Barcelonie.
- A to daleko?
- Nie tak znowu. – westchnąłem – Pamiętasz ten stadion, który ci się tak podobał, jak oglądałeś ostatnio mecz w telewizji?
- Tak.
- No to ciocia jest właśnie tam, gdzie znajduje się ten stadion. Camp Nou. Bo ciocia tam pracuje. Jest tłumaczem, wiesz?
- Aha. – położył się, a potem zadawał kolejne pytania – A czemu ciocia już nas nie odwiedza?
- Bo ciocia się przeprowadziła.
- Ale wcześniej też tu nie mieszkała, ale do nas przyjeżdżała – nie dawał za wygraną, a ja musiałem przyznać, że chłopak był inteligentny. Może nawet bardziej niż ja?
- No tak, masz rację – westchnąłem.
- Tato, a wy się z ciocią pokłóciliście? – wlepił we mnie te swoje śliczne oczka. Nie mogłem go okłamać.
- Tak.
- To nie dobrze. – skrzywił się – Teraz ciocia nie będzie już moją mamusią – powiedział smutno, a mnie zatkało.
- Czemu myślałeś, że Catalina będzie twoją mamusią?
- Bo ja ją kocham i ty ją też kochasz. I myślałem, że ona też nas kocha. I ty patrzyłeś na ciocię tak jak panowie w filmach i myślałem, że też weźmiecie ślub. Tak jak w filmach –tłumaczył mi.
- Niestety życie to nie jest film, synku – przytuliłem go i poszliśmy spać.

***
                Po powrocie z treningu byłem strasznie wkurzony. Miałem nadzieję, że dowiem się, co słychać u Cataliny i czy w tych wszystkich plotkach na jej temat jest choć ziarenko prawdy, czy ma kogoś… Podpytywałem dyskretnie Karina, Ikera, Sergio, a nawet Lucasa, ale nic z tego. Wszyscy mnie zbywali, przewiercając przy tym wzrokiem na wylot. Ramos powiedział mi, żebym się nie wpierdalał, bo już wystarczająco namieszałem i zraniłem jego małą, delikatną, wytatuowaną hiszpańsko-angielską królewnę. Dowiedziałem się jedynie, że utrzymują ze sobą kontakt i często się odwiedzają – Pepe tak twierdził. Co jak co, ale żeby Pepe wiedział więcej niż ja? Przecież Cat nigdy go nawet nie lubiła. Lecz najwyraźniej nawet on był lepszy i bardziej godny zaufania niż ja. To bolało, ale najwidoczniej sobie na to zasłużyłem. Dodatkowe katusze przeżywałem, kiedy tylko rozmawiałem z mamą. Nie było takiego tematu, z którego płynnie nie potrafiłaby przejść na sprawę panienki Beckham…
Chciałem wziąć prysznic, ale zadzwonił mój telefon. Dzwonił Messi, co było dosyć dziwne, bo pomijając sytuacje alarmowe, raczej nie kontaktowaliśmy się ze sobą. Bez wahania przeciągnąłem po ekranie w prawą stronę i przyłożyłem komórkę do ucha. Jednocześnie zamknąłem drzwi od pokoju, żeby nikt nie mógł podsłuchać. Moja rodzicielka bywała nieco wścibska.
- Halo?
- Hej, stary. Co słychać? – zapytał gracz Blaugrany.
- Bez zmian. Jakoś żyję. – zaśmiałem się – A co u was?
- U mnie i Anto w porządku. – był lekko zdenerwowany – Ale to nie o mnie chodzi.
- A o kogo? – dziwiłem się.
- Posłuchaj, ja wiem, co się wydarzyło pomiędzy tobą a Cataliną. Wszystko mi powiedziała.
- I co? Dzwonisz po to, żeby mi powiedzieć, jakim skończonym idiotą jestem? – burknąłem – Nie musiałeś się fatygować, bo ja to świetnie wiem.
- Cris, spokojnie. Chcę, żebyś wiedział, że rozmawiałem z nią i… - wetchnął – Cholera, zapytam prosto z mostu. Ronaldo, czy ty ją kochasz?
- Skąd ci to… - nie dał mi dokończyć.
- Tak czy nie? – naciskał.
- No… - przeciągałem, ale się w końcu odważyłem – Tak. Kocham ją. Ale to już nie ma znaczenia. Ona odeszła i już nie wróci. Wszystko zawaliłem. Wszystko przez to, że byłem o nią cholernie zazdrosny.
- To prawda, że popełniłeś błąd, ale nie mów, że twoje uczucia są bez znaczenia. One mają znaczenie. – mówił spokojnie – Ona cię kocha – wstrzymałem oddech, zamrugałem kilka razy i wypuściłem powietrze.
- Co? Mógłbyś to powtórzyć?
- Catalina powiedziała, że cię kocha! – wydarł się, a potem zaśmiał – Tak wystarczy?
- Tak – zachichotałem.
- Musicie się pogodzić, stary. Ona też za tobą tęskni.
- To co ja mam zrobić?
- Napisz mi, kiedy możesz przyjechać, kup bukiet czerwonych róż, a ja resztę załatwię. Muszę już kończyć, bo ten żarłok Alba przyszedł. O cholera, już mi się ładuje do lodówki. Pa. Jordi, wywalaj od ciasta Cat! – i się rozłączył.
                Nie mogłem w to uwierzyć. Ona mnie kochała. Moja Catalinka odwzajemniała moje pieprzone uczucia! To chyba jakiś cud! Musiałem się postarać. Tym razem nie mogłem nawalić. Nie mogłem dopuścić do tego, żeby znowu mi się wymknęła. Nie tym razem! Przecież to kobieta moich marzeń!
                Szybko sprawdziłem, kiedy mam wolne i poinformowałem Leo, że będę w Barcelonie w poniedziałek rano. Załatwiłem bilet i uśmiechnięty od ucha do ucha udałem się do Casillasa. Powiedziałem, a właściwie wykrzyczałem mu wszystko, czego się dowiedziałem. Byłem taki szczęśliwy. Kapitan życzył mi powodzenia i ostrzegł, że pożałuję, jeśli zrobię jej krzywdę. Znowu. Nie obchodziło mnie to w owym momencie. Liczyła się tylko ona. I to, że zobaczę ją już za trzy dni.



***
No więc powoli kończymy...

9.09.2015

22

wrzesień
                Siedziałam na fotelu i tępo wpatrywałam się w okno. Drugi dzień z rzędu padał deszcz. Ta ponura pogoda dawała mi się we znaki. Przypominał mi się Londyn, z którego przede wszystkim ze względów klimatycznych wyjechałam. Jednak w takie dni jak ten mogłam spokojnie pogrążyć się we własnych myślach. Wracałam wspomnieniami do mojego dzieciństwa. Przypominałam sobie wszystko. Rodziców, którzy rzadko bywali w domu, samotność. Potem był przyjazd Beckhamów. Los się do mnie uśmiechnął. Dał ludzi, którzy zastąpili mi własnych rodzicieli. Dał rodzeństwo, którego nigdy nie miałam. Dał mi – i to chyba najważniejsze – El Clásico, które zmieniło moje życie o 180 stopni. Miłość do zdrowego trybu życia, do piłki nożnej, do Blaugrany. Niestety los daje, ale i zabiera. David nie przedłużył kontraktu. Moja rodzina wyprowadziła się do USA. Bardzo to przeżyłam. Wujek chciał mnie nawet zabrać ze sobą, ale moi cudowni prawni opiekunowie nie zgodzili się na to. Po kilku latach wyjechałam na cztery semestry do Anglii, gdzie się uczyłam. Niby było dobrze, ale to już nie było to samo. W końcu postanowiłam powrócić do Madrytu. Kiedy miałam 16 lat, Zizou zabrał mnie na trening Królewskich. Chyba miał jeszcze nadzieję, że da się mnie naprostować, ale nic z tego. Za to poznałam wspaniałych facetów, którzy z dnia na dzień stawali mi się coraz bliżsi i na których zawsze mogłam liczyć. Tak właśnie zrodziły się moje przyjaźnie z piłkarzami. Po jakimś roku starań Ronaldo, udało mu się mnie do siebie przekonać. Potem był mój jedyny mecz z Los Blancos i początek nazywania mnie przyszłą żoną Portugalczyka. Sprawy toczyły się szybko. Uczyłam się, latałam do Victorii, studiowałam, pomagałam jej w interesach, zdobywałam kolejne certyfikaty i punkty do CV. Śmierć rodziców wypędziła mnie na pewien czas poza granice stolicy. Następnie był związek z Jackiem, który zakończył się nie najlepiej. Pobyt w Londynie, koncert Rity, powrót do rodzinnego miasta – chociaż na chwilę. Potem był…Cristiano. Nie powinnam była dopuścić do tego, żeby nasza relacja przeniosła się na taki poziom. Wszystko się pokomplikowało. I jeszcze ta umowa… Na całe szczęście nie była już aktualna – nie w takiej sytuacji i nie po tym, do czego doszło. Dlaczego pozwoliłam, żeby Portugalczyk do tego stopnia zawładnął moim życiem? Niepotrzebnie pozwoliłam mu się do mnie tak zbliżyć. Przyniosło mi to jedynie ból i cierpienie po słowach, które usłyszałam. Nie wiem, jakby to było, gdybym nie pojechała wtedy z Iriną na Barbados. Te wakacje naprawdę pomogły mi się otrząsnąć. Zrozumiałam, że musiałam się usunąć z życia piłkarza i iść dalej. Żyć, tak jak zawsze chciałam. W mieście moich marzeń. W Barcelonie. Przy mojej ukochanej drużynie. Z osobami, które nigdy by mnie nie zawiodły. Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam, że sprzedałam nie tylko mój apartament, ale też dom rodziców. Niegdyś się zarzekałam, że tego nie zrobię, ale nie widziałam innej opcji. Na dodatek nie musiałam nigdzie jechać, ponieważ wszystko załatwił za mnie Zidane. Co ja bym bez niego zrobiła?
                Ocuciły mnie promienie barcelońskiego słońca. Nawet się nie zorientowałam, kiedy ulewa ustała. Poszłam się ogarnąć do łazienki. Uczesałam się, pomalowałam, ubrałam jeansową sukienkę od CURRENT ELLIOT i wyszłam z mieszkania.
Podążałam uliczkami stolicy Katalonii, aż dotarłam do upragnionego miejsca. Odetchnęłam głęboko i nacisnęłam dzwonek. Po chwili przywitał mnie Leo, który otworzył drzwi. Weszłam do środka i zajęłam miejsce na kanapie. Argentyńczyk nalał nam soku i usiadł obok mnie, wręczając mi szklankę.
- Coś się stało? – zapytał niepewnie.
- Nie. Chyba nie. – odpowiedziałam bez przekonania – Antonelli nie ma? – rozglądałam się w poszukiwaniu przyjaciółki.
- Nie. Pojechała z małym do lekarza na kontrolę, a potem mieli jechać na zakupy, więc raczej prędko nie wróci.
- To ja nie będę ci przeszkadzać – podniosłam się, ale piłkarz z powrotem pociągnął mnie na siedzisko.
- Przecież widzę, że coś cię gryzie. Chcesz pogadać? – pytał z nadzieją.
- Ja… Tak – przytaknęłam.
                Mężczyzna wstał i poszedł do kuchni, a po chwili wrócił z wielkim pudłem moich ukochanych lodów Manhattan i dwoma łyżkami. Wyszczerzył się jak głupi do sera, podając mi jedną z nich. Ponownie siedliśmy koło siebie i zaczęliśmy jeść. Zrobiliśmy sobie selfie, które natychmiast wylądowało na moim profilu z podpisem: Mam najwspanialszych na świecie przyjaciół. <3 Dziękuję za Manhattan Lio! :)”.
W końcu odważyłam się i opowiedziałam mu całą historię z Ronaldo. Wszystko. Nie pominęłam niczego. Musiałam być z kimś szczera i chciałam, żeby ktoś mnie wysłuchał, a Messi świetnie się do tego nadawał.
- Leo, ja nadal za nim tęsknię – wyszeptałam, nabierając kolejną porcję mrożonego smakołyku.
- Cat, ja wiem, jaki ty masz problem. Wiem, dlaczego nie możesz o nim zapomnieć.
- No to słucham diagnozy, doktorze – zażartowałam.
- Ty go kochasz – zamurowało mnie.
                Te słowa odbijały się echem w mojej głowie. „Ty go kochasz”. Nie, to niemożliwe! Przecież znaliśmy się sześć lat. Zorientowałabym się! Nie mogłam się przecież zakochać w aroganckim piłkarzu Realu Madryt! A jednak. Cały czas o nim myślałam. Sprawdzałam pocztę, mając nadzieję, że się odezwał. Brakowało mi jego głosu, dotyku, zapachu perfum, jego żarcików. Do cholery! Brakowało mi samego Cristiano Ronaldo dos Santosa Aveiro!
- A..a..ale – jąkałam się – Skąd ty… - nie dokończyłam, a crack mnie przytulił.
- Nie obraź się, ale ja to zauważyłem od razu, jak się poznaliśmy. Sposób w jaki na siebie patrzyliście… Wiedzieliśmy z Anto, że coś między wami jest, mimo, że stanowczo temu zaprzeczaliście. Co masz zamiar z tym zrobić? – przyjrzał mi się dokładnie.
- Nic. Nie mogę wrócić do Madrytu. Nie mogę żyć obok niego. To wszystko za daleko zaszło. Te kłótnie przekreśliły wszystko. Nie ma już powrotu do tego, co było kiedyś. Mogę jedynie…
- Ucieczka to nie sposób. Z Londynu już uciekałaś, z Madrytu też. To teraz co? Uciekniesz z Barcelony? Dokąd tym razem? – mówił wściekły, a ja ruszyłam w kierunku drzwi.
- Nie wiem, Leo. Naprawdę nie wiem – szepnęłam i chwyciłam za klamkę. Opuściłam posesję przyjaciół i ruszyłam przed siebie w bliżej nieokreślonym kierunku.
                Po jakichś dwóch godzinach moje bose stopy wędrowały brzegiem plaży. Letnia woda przynosiła ukojenie moim zszarganym nerwom. Stąpałam po piasku, aż odnalazłam stojący w zaciszu głaz. Przysiadłam na nim i zapatrzyłam się w dal. Niebo przybrało piękny kolor. Błękit przeplatał się z żółcią i czerwienią, które towarzyszyły zachodowi słońca. Grzebałam palcami w krzemionkowym, ciepłym cudzie, kiedy przypomniały mi się wakacje z Los Blancos. Nie! Stop! Nie wracaj do tego! W głowie zapaliła mi się czerwona lampka, ale… Musiałam.
Po zakończeniu jednego z sezonów, chłopcy zabrali mnie ze sobą na Ibizę. Była też Sara, Pilar i jakieś dwie inne dziewczyny. To miał być głównie męski wyjazd. Pamiętałam, że świetnie się tam bawiliśmy. Imprezy i błogie lenistwo. Dosłownie. Ja nawet nie musiałam nigdzie chodzić, bo wszędzie nosił mnie na rękach Cristiano. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie. Był taki uroczy. Martwił się, że ktoś mnie zaczepi albo poderwie, więc wolał dmuchać na zimne i mieć mnie przy sobie cały czas… Przez myśl przeszło mi nawet, że może on też coś do mnie czuł? Nie. Nie powinnam się łudzić. Przecież on był w międzyczasie z Shayk. Miał też kilka innych dziewczyn. To była jedynie sympatia. On mnie tylko lubił…
Po moim licu spłynęła pojedyncza łza, którą natychmiast otarłam wierzchem dłoni. Nie mogłam płakać z powodu jakiegoś faceta. Ale to nie był przecież jakiś tam facet. To był On. Mój Cristiano.
                Pamiętałam, że wtedy w Zurychu obiecał mi, że nigdy mnie nie zostawi. Czułam, że zawsze będzie przy mnie. Ale jak zwykle musiałam się pomylić. Teraz pozostały mi jedynie marzenia. Ta historia nie miała mieć happy endu. Cóż, życie to nie bajka ani komedia romantyczna. Życie bardziej przypominało dramat albo horror. A ja tych gatunków nie lubiłam. Może w takim razie powinnam była urwać ten film? Nie, nie mogłam tego zrobić moim małym braciszkom. Nie mogłam zostawić Beckhamów samych. Dla nich musiałam się podnieść i żyć dalej. Ale czy to było w obecnej sytuacji możliwe? Raczej wątpliwe…


***
Także ten, no...
Czekam na opinie.
Besos!
<3

3.09.2015

21

                Wykończona po ponad dwunastogodzinnym locie opadłam na wygodną, czerwoną, skórzaną sofę w studio nagraniowym mojej przyjaciółki. Szybko się przywitałyśmy i kazałam jej wracać do pracy, a sama głośno westchnęłam i całkowicie rozłożyłam się na moim legowisku. Przymknęłam oczy, oparłam wierzch dłoni o czoło i próbowałam się zrelaksować. Wtem usłyszałam otwierające się drzwi i znajomy głos, na którego dźwięk aż się podniosłam do pozycji siedzącej. Zamrugałam kilka razy i wprost nie mogłam uwierzyć!
- Calvin? Co ty tu robisz? – zapytałam ściskając blondyna.
- Hej, maleńka. – cmoknął mnie w policzek – Pracujemy nad nowym utworem z Ritą. Pogodziliśmy się, zakopaliśmy topór wojenny i znowu ze sobą współpracujemy. – mrugnął do mnie i uważnie mi się przyjrzał – No, ale widzę, że panienka coś za bardzo opalona jak na Wielką Brytanię. – zaśmiał się, po czym zajął miejsce obok mnie na kanapie i ochoczo podzielił się kawą – Gdzie to się było, co?
- A, tu i ówdzie. – zaśmiałam się – Byłam na krótkich, bo zaledwie tygodniowych wakacjach z Iriną.
- To gdzie was tym razem wywiało?
- Na Karaiby. A dokładniej na Curaçao. Wiesz, pogoda i widoki gwarantowane, a dla nas to było najważniejsze.
- No tak. Wy uwielbiacie leniuchować i prażyć się na słońcu – zaniósł się śmiechem.
- Ej, - uderzyłam go delikatnie piąstką – moczyć się w morzu też lubimy – pokazałam mu język.
- A na zakupach jakichś byłyście?
- Pytanie retoryczne.
- No, fakt, w odniesieniu do ciebie zawsze. Ty, ale Karaiby są daleko. Ile leciałaś?
- Ponad dwanaście godzin – jęknęłam.
- Ja pierdole… - przejechał dłonią po włosach – To kiedy wróciłaś?
- A która jest godzina?
- Czternasta – odpowiedział, spoglądając na zegarek.
- To jakieś trzy godziny temu wylądowałam – wyszczerzyłam się.
- Wow, to szybka jesteś. I już tutaj przyjechałaś?
- Nom, przecież ta wariatka by mi nie przepuściła.
- Co racja, to racja. – przytaknął – Lot miałaś bezpośredni czy z przesiadką?
- Z przesiadką w Miami, gdzie zostawiłam Shayk. Stamtąd już sama przyleciałam tutaj. I oto jestem – rozłożyłam ręce.
                Porozmawialiśmy jeszcze trochę o różnych rzeczach. O moich wakacjach, o pięknie krajobrazu na Curaçao, o mojej pracy, o nadciągającym nowym sezonie, o mojej firmie, o jego planach zawodowych. Okazało się, że Harris ma już gotowy prawie cały materiał na nowy krążek. Pozostały mu jedynie drobne przeróbki, jak na przykład te, których mieli dokonać dzisiaj z Orą. Obiecał, że postara się wyrobić z poprawkami przez weekend i jeszcze przed moim powrotem do Katalonii podrzuci mi płytkę.

***

                Kolejny pochmurny dzień w melancholijnej Anglii – państwie flegmatycznych ludzi. Wiem, nie powinnam była tak mówić, ale tak właśnie sądziłam. Ten kraj był mi bliski ze względu na liczne powiązania. Zawsze z chęcią tutaj przylatywałam, ale tydzień pobytu był dla mnie wystarczający. Dłużej nie byłam w stanie wytrzymać. W Londynie miałam rodzinę, przyjaciół, ale nigdy nie czułam się tu jak w domu. Mało tego, mimo moich korzeni ja tak naprawdę nigdy nie czułam się Angielką. Zdecydowanie więcej miałam w sobie z Hiszpanki. Co prawda nie wstydziłam się, ani nie ukrywałam swojego pochodzenia, lecz ta wszechobecna melancholia… To nie było coś dla mnie. Ja byłam temperamentną kobietą o ciętym języku, wielkim poczuciu humoru i latynoskim, otwartym na świat sercu. Pewnie miałam też w sobie coś z Brytyjki, ale ta część występowała w znacznej mniejszości. Byłam prawdziwą Hiszpanką z krwi i kości i taką też się czułam.
                Przeszłam obok niskiej platynowej blondynki z silikonowym biustem i równie sztucznym uśmiechem, która życzyła mi przyjemnego lotu. Popatrzyłam na nią wymownie, po czym zajęłam wygodne miejsce w biznes klasie. Tuż po starcie założyłam na uszy moje nowe turkusowe słuchawki beats by Dr. Dre i włączyłam playlistę, którą otrzymałam wczorajszego wieczora od Calvina. Odwróciłam swój wzrok w kierunku okna i przyglądałam się ponurej Anglii, która stawała się coraz to mniejsza i mniejsza. Totalnie się wyłączyłam i odpłynęłam do krainy muzyki tworzonej przez jednego z moich licznych przyjaciół. Musiałam przyznać, że Szkot był świetny w tym, co robił. Uwielbiałam jego twórczość i byłam jego wielką fanką. Poza tym, blondyn był też świetnym facetem. Dlatego też ubolewałam, kiedy rozstał się z Ritą, ale cóż… Takie było życie, a ja mogłam się jedynie cieszyć, że zdołaliśmy odbudować nasze relacje. I oby tak zostało.