25.09.2015

25

czerwiec
                Przeglądałam po raz kolejny projekty nadesłane przez atelier projektantów rozsianych po całym globie. Wszystkie dedykowane specjalnie dla mnie, a jednak żaden nie zawrócił mi w głowie. Westchnęłam i ze zrezygnowaniem opadłam na łóżko. Wzięłam do ręki maleńką wizytówkę, którą poczęłam obracać w palcach. Sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. Już po chwili byłam umówiona na spotkanie. Niewielki salon w okolicach La Rambli. Tyle zdołałam się dowiedzieć na temat firmy, którą poleciła mi Vicky.
- Skarbie, już jestem! – usłyszałam radosny głos Portugalczyka.
- Na górze! – odkrzyknęłam. Nie musiałam długo czekać, bo już po chwili obok mojego ciała leżało drugie, a na moich ustach spoczywały jego wargi – I jak tam?
- A, dobrze. Byliśmy z chłopakami szukać garnituru. – obdarzył mnie uroczym uśmiechem – A ty? Kiedy masz przymiarki?
- Jutro w Barcelonie. Oczywiście jeśli uda im się wpasować w moje oczekiwania.
- Skarbie, wiesz, że jak dla mnie to ty możesz iść w byle czym albo nawet nago, ale to jest w końcu nasz ślub i myślałem, że jednak chcesz mieć śliczną, białą suknię? – uniósł brwi.
- Bo chcę. Tylko, że żadna mnie nie zachwyciła… - jęknęłam – Jak tak dalej pójdzie, to będziemy musieli przeło…
- Nawet o tym nie myśl. Czekałem na to tyle lat i nie ma takiej opcji, żebyśmy przesunęli nasz ślub. Nie i koniec. Najwyżej pójdziesz w jakiejś starej sukience.
- Ale Cris…
- Nie i koniec. Chcę cię w końcu zaobrączkować, rozumiesz? – pocałował mnie delikatnie.
- Przecież ci nigdzie nie ucieknę – zaśmiałam się i wtuliłam w narzeczonego.

***

                Los był dla mnie łaskawy, albowiem Pronovias to było to. Tak więc po wielu tygodniach poszukiwań w końcu upolowałam moją wymarzoną suknię.

Długa, biała, bez rękawów, z górą wysadzaną maleńkimi diamencikami i z trenem. Do tego białe szpilki i niezbyt mocny makijaż. Włosy lekko podpięte.
W uszach małe diamenciki idealnie pasujące do pierścionka zaręczynowego. Do tego biało-kremowy niewielki bukiecik, który nerwowo ściskałam w dłoniach. 

Wzięłam głęboki wdech i spojrzałam na moich towarzyszy. Niby typowa uroczystość, ale u nas nigdy nic nie mogło być typowe. Począwszy od wejścia panny młodej.
                Kiedy po świątyni zaczęły roznosić się kolejne takty utworu, dzielnie kroczyłam po czerwonym dywanie, środkiem bazyliki mniejszej. Pod ręce trzymali mnie dwaj mężczyźni. Nie wiedziałam, którego poprosić, więc poprosiłam ich obu. David i Zinedine wydawali się być zaszczyceni tym honorem. Dumnie doprowadzili mnie pod ołtarz, gdzie ucałowali moje policzki i z szerokimi uśmiechami oddali mnie w ręce reprezentanta Portugalii. Kapłan rozpoczął ceremonię, a mnie w oku zakręciła się łza, gdy piłkarz obiecywał mi miłość, wierność i uczciwość małżeńską. Kiedy tylko na moim serdecznym palcu zagościł złoty krążek, stałam się najszczęśliwszą kobietą na ziemi. Wkrótce mogłam po raz pierwszy poczuć na moich ustach wargi mojego męża.
                Po wyjściu z Sagrada Família, tłum zgromadzonych gości obsypał nas ryżem i wiwatował na naszą cześć. Szybko podziękowaliśmy im za przybycie i poprosiliśmy o udanie się do zarezerwowanego wcześniej hotelu, w którym miało odbyć się wesele.
                Pięknie przystrojona sala na całe szczęście pomieściła wszystkich gości, a było ich trzystu. Najpierw wznieśliśmy toast szampanem z sorbetem cytrynowym, a potem zaprosiliśmy przybyłych na posiłek, po którym rozpoczęły się tańce. Nasz pierwszy taniec odbywał się do wykonu Ellie Goulding „Love me like you do” – tak, tak, śpiewała nam to sama Ellie, co było wielką zasługą Calvina. W tan ruszyli też goście.
                Musiałam przyznać, że było wesoło. Cóż, w końcu grubo ponad setka naszych gości to byli piłkarze ze swoimi rodzinami. A jak wiadomo, przy nich nie da się nudzić. Na parkiet co chwilę to porywał mnie ktoś inny. Był Ramos, Casillas, Marcelo, Pepe, Silva, Carvajal, Khedira, Piqué, Messi, Neymar, Rafinha, Alba, Bravo, Alves, Danilo, James, Sergio, Bartra, Zinedine, David, Harris, Brooklyn, Cruz, Romeo, Junior, Dwayne, Jota, Gil, Enrique, Mourinho, Ancelotti, Mascherano, Carvalho, Nuno, Xabi, Xavi, Iniesta, Douglas, Adriano, Ivan, Isco i wielu, wielu innych. Do tego jeszcze nasze rodziny… No i oczywiście świadkowie. Z mojej strony była to oczywiście Rita, ale kto by się spodziewał, że świadkiem na ślubie Cristiano Ronaldo zostanie sam Lionel Messi? Chyba nikt oprócz pary młodej. Dla Crisa oczywiste było, że gdyby nie Argentyńczyk, to na pewno nie wkraczalibyśmy właśnie w nowy etap naszego życia. W końcu to właśnie on postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i doprowadzić do naszego spotkania. To on był ojcem chrzestnym tego małżeństwa i co do tego nie było żadnych wątpliwości. Przynajmniej dla nas. Byłam wręcz przekonana o tym, że prasa jutro zwariuje. Ale kto by się tym przejmował? Bo na pewno nie my.
                Zabawa przy najlepszych hitach trwała do białego rana. Dzikie tańce, żarty, rozmowy, alkohol lejący się strumieniami, dobra muzyka, liczne zdjęcia… Takie właśnie było wesele państwa dos Santos Aveiro, którzy nazajutrz wieczorem mieli wyruszyć w podróż poślubną do Cartageny w Chile…


3 komentarze:

  1. CUDOWNY! Chyba lepiej sama bym tego nie napisała, co ja muszę na pewno nie!
    Raduje się z powodu ślubu, ale smuce bo to już prawie koniec. ;(

    OdpowiedzUsuń
  2. Boski <3 Wreszcie Happy end ^^ /Zuza

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie szkoda, że już się kończy <3 / Kinia:*

    OdpowiedzUsuń