Po wyjściu z lotniska tradycyjnie przywitał mnie
deszcz. No tak. W końcu to był Londyn. Dojrzałam z daleka auto wujka.
Uśmiechnęłam się delikatnie i ruszyłam w jego stronę. Cały czas starałam się
być radosna, żeby rodzina niczego nie zauważyła. No bo co ja im miałam niby
powiedzieć? Że pokłóciłam się z chłopakiem, z którym sypiałam, bo zobaczył jak
całowałam się z innym? Przecież to beznadziejne! A dodajcie sobie jeszcze do
tego, że obaj panowie byli kumplami z Realu. Cholera, dlaczego ja się zawsze
musiałam w coś takiego pakować? Kompletna ze mnie idiotka.
Na całe szczęście zaraz po dotarciu do posiadłości
Beckhamów, w obroty wzięła mnie Victoria. Na dzień dobry zarzuciła mnie toną
makulatury, którą miałam przejrzeć. Mimo że miałyśmy prawie cały miesiąc do
Fashion Weeku, wręczyła mi także szczegółowy grafik. W sumie cieszyłam się z
takiego obrotu spraw, bo wiedziałam, iż w natłoku zadań, nie będę miała czasu
na cokolwiek znajdującego się poza harmonogramem. Serio. Były tam nawet zawarte
konkretne godziny posiłków, kąpieli, snu i takie tam. Nie mogłam więc się
zamartwiać i rozmyślać nad sytuacją z Madrytu. Powód był prosty. Projektantka
nie umieściła tego w schludnej tabeli. I chwała jej za to! Dlatego też szybko
wrzuciłam do sieci jedno ze zdjęć przedstawiających całą rodzinkę.
„Dziękuję Bogu za tak wspaniałą
rodzinę. Nie mogłam trafić lepiej. Kocham Was <3”
***
To, że dzieci miały dar przekonywania, a zwłaszcza
swoich rodziców, wszyscy wiedzieli od dawna i nie podlegało to żadnej, nawet
najmniejszej dyskusji. W tej kwestii nie odstawali od swoich rówieśników także
moi kuzyni. A zwłaszcza Romeo i Cruz. Chodzili za swoją matką cały dzień.
Dosłownie! I tak jej marudzili, że biedaczka nie miała innego wyjścia, jak
tylko „wpisać do mojego grafiku” dwie godziny poświęcone na mecz. Na dodatek
poparcie głowy rodziny czyli Davida przypieczętowało zwycięstwo chłopców. Tak więc
skończyłam 24 stycznia o 15:00 na sofie przed wielkim telewizorem, oglądając z
moimi pasjonatami spotkanie Real Madryt – Córdoba. Becks zdenerwował się, kiedy
już w drugiej minucie Sergio faulował i został odgwizdany rzut karny. Natomiast
w 27. minucie Karim zdobył bramkę wyrównującą. Romeo aż podskoczył z radości.
Uśmiechałam się do niego. W końcu ja wyglądałam tak samo, kiedy to Barcelona
zdobywała bramkę. W tej kwestii byliśmy do siebie bardzo podobni. Na pierwszy
rzut oka widać było, że byliśmy spokrewnieni. W ogóle drugi syn Beckhamów był
do mnie bardzo podobny. Przede wszystkim z charakteru. Można powiedzieć, że
jedyne co nas dzieliło, to kluby, którym kibicowaliśmy. W międzyczasie zdążyłam zrobić zdjęcie moim
dwóm mężczyznom, a David wstawił je na swój profil.
„W przerwie meczu naszej panience się nudziło. :p Dziękujemy za zdjęcie, Cat. <3”
Nie
przyglądałam się zbytnio rozgrywce – tępo śledziłam akcje, ale coś przykuło
moją uwagę w 82. minucie. Coś, czego ani ja, ani moi towarzysze nie mogli się spodziewać.
W polu karnym znalazło się kilku zawodników obu drużyn. Ronaldo dos Santos
Aveiro był wśród nich. Gapiłam się na ekran i nie wierzyłam własnym oczom! On
nigdy się tak nie zachowywał. Ostatnimi czasy wydawało mi się, że się nieco
uspokoił, ale teraz? Kopnął Edimara i wdał się w przepychanki! Alejandro José
Hernández Hernández natychmiast wyciągnął w jego stronę kartonik. Czerwony.
Zdenerwowany napastnik niechętnie zszedł z boiska.
Ta cała sytuacja wytrąciła mnie z równowagi. Po
końcowym gwizdku i tradycyjnej herbatce i ciasteczkach owsianych poszłam do
siebie do pokoju i wyciągnęłam zakopany na dnie torby telefon. Napisałam
krótkiego smsa do Ramosa z pytaniem, co się stało? Dlaczego Cristiano tak
postąpił? On mi jednak odpisał tylko tyle, że nie wiedział, ale od wtorku
Portugalczyk chodził podminowany i wkurzony. Podobno był obrażony na cały
świat. Po odczytaniu wiadomości dostałam kolejną. Tym razem od zaniepokojonego
Ikera. Chciał wiedzieć, czemu się nie odzywałam i wyjechałam bez pożegnania.
Miałam przecież przyjść na stadion przed wylotem. Wysłałam mu jedynie
lakoniczną informację, że wszystko było w porządku i żeby się nie martwił.
Następnie zdjęłam z komórki obudowę, wyjęłam baterię i kartę oraz wrzuciłam
sprzęt do szuflady szafki nocnej. Chciałam być przez pewien czas poza zasięgiem
całego świata, ludzkich spraw…
Coś mi
jednak nie dawało spokoju. Ronaldo chodził zdenerwowany już od wtorku.
Pomyślałam, że to musiał być dziwny zbieg okoliczności. Przecież to było zaraz
po naszej kłótni i moim wyjeździe… Sama już nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że to ja mogłam doprowadzić do takiego
stanu psychicznego piłkarza. Ale przecież gdyby mu zależało albo cokolwiek,
zadzwoniłby, napisał. A nie zrobił tego. Nie odezwał się ani jednym słowem.
Dlaczego więc to ja miałam się czuć winna? Nie zrobiłam niczego złego. To on na
mnie nakrzyczał i powiedział parę przykrych słów. Dał mi w ten sposób do
zrozumienia, że nie chce mieć ze mną już nic wspólnego…
***
Dwunastego lutego w czwartek upięłam włosy, zrobiłam
nienaganny makijaż, którego najważniejszym punktem były czerwone usta i
założyłam przygotowaną wcześniej sukienkę. Pochodząca z kolekcji LA MANII
asymetryczna, biało-czarna z motywem kraty kreacja idealnie nadawała się na
dzisiejszy wieczór.
Nie było może zbyt ciepło, ale w Londynie nigdy nie było ciepło. Dawno już się z tym pogodziłam. Tak więc wsiedliśmy razem z Ritą, Victorią i Davidem do czarnej limuzyny i udaliśmy się na wyznaczone miejsce.
Początkowo nie chciałam się zgodzić. Nie chciałam
nawet słyszeć o tym wyjściu, ale na Orę nie było mocnych. Koniec końców jej
uległam. I skończyło się tak, że całą czwórką udaliśmy się na londyńską
premierę „50 twarzy Greya”. Wokół czerwonego dywanu nagromadziło się mnóstwo osób.
Paparazzi, dziennikarze, fani, gwiazdy… Od dawna dzierżyłam w swojej dłoni
wejściówkę, ale ten wieczór miał wyglądać nieco inaczej. Nie miałam przychodzić
tutaj z Beckhamami. Miałam się tu pojawić w towarzystwie mojego przyjaciela.
Miał przylecieć do stolicy Anglii i wspólnie mieliśmy zamiar obejrzeć ten film.
Premierowy pokaz. Prawdziwa gratka. Nie każdy ma takie szczęście. Ale na dwa
dni przed walentynkami niestety nic nie było takie, jakie miało według mnie być
jeszcze dwa miesiące temu. Cristiano nie pojawił się. Nie odezwał się słowem od
tamtego incydentu. Było mi przykro, że tak szybko przekreślił prawie sześć lat
naszej znajomości. Nie zależało to jednak ode mnie. Musiałam się z tym po
prostu pogodzić. Nie mniej jednak to właśnie ze względu na fakt, że miałam się
pojawić na tej uroczystości w towarzystwie piłkarza, tak bardzo nie chciałam
tam iść.
***
No, cóż...
W ostatnim wpisie trochę im namieszałam, ale...
...to jeszcze nie koniec! :D
Ślicznie proszę o komentarz każdego, kto przeczyta - to dla mnie bardzo ważne.
A już myślałam, że może się spotkają.. Ale muszę sobie jeszcze poczekać. ;D
OdpowiedzUsuńCuuuudo <3
Boski! <3
OdpowiedzUsuńMieszaj, mieszaj ;3 Hhaha ^^
Czekam na kolejny! ;*/Zuza
=D czekam ;)
OdpowiedzUsuńNominowalam cię do Liebster Blog Award http://elamorestaenelaireneymarjr.blogspot.com/2015/08/liebster-blog-award.html?m=1
OdpowiedzUsuńHej, hej, hej... Dostałaś ode mnie nominację do LBA ;-)
OdpowiedzUsuńhttp://lafloveandfootball.blogspot.com/